środa, 31 października 2012

Black Hawk Nomad

Black Hawk Nomad to drugi przedstawiciel z czeskiego browaru kontraktowego, uwarzony w stylu ciemnej IPA i chmielony amerykańskimi chmielami. Mówiąc krótko stylowy oksymoron czyli Black AIPA. Z etykiety spoziera w naszym kierunku jastrząb jakby chciał oznajmić wszem i wobec, że nie będzie łatwo, a kompromisy to sobie wsadźcie w.... Ale czy może być inaczej jeśli ojcami chrzestnymi piwa są prascy gracze futbolu amerykańskiego?

Po przelaniu do kufla oczom ukazuje się całkowicie czarny płyn z obfitą ,jasno brązową pianą, z całych sił oblepiających szkło i niesłychanie długo utrzymującą się na powierzchni. Zapach sosnowy, żywiczny i cytrusowy w czym zasługa chmielu Citra, Columbus i Centennial. 17- procentowy ekstrakt siłą rzeczy niesie ze sobą treściwość i jest to jedna z cech charakterystycznych piwa. Nie jest jednak ona męcząca, wydaje się świetnie równoważyć potężny chmiel, który piwowarzy zafundowali nam nie bacząc na jakiekolwiek utyskiwania. Róg chmielowej obfitości  w początkowej fazie zdecydowanie dominuje, ale gdy pierwsze wrażenie opada, ujawniają się nam dodatkowe i trochę niespodziewane atuty - całkiem udana i pełna słodowość, z minimalną nutą palonego zboża. Jednak to oczywiście goryczka wiedzie zdecydowany prym, dudniąc na długo w bukiecie, atakując początkowo iglastym aromatem by niemal nieskończenie wybrzmiewać w twardym, męskim finiszu odnoszącym się wprost do grapefruitowych pestek. Przy okazji swojej sytości jest to trunek niezwykle pijalny - choć trudno nazwać go sesyjnym ze względu na wysoki voltaż podporządkowujący zmysły niemal po pierwszym łyku - mimo to bez zbędnego wysiłku kilku twardzielom uda się spędzić przy nim miłe popołudnie po przegranym meczu :).

Black Hawk to całkiem udana receptura, w całej swej istocie odwołująca się do jankeskiej stanowczości charakteryzującej tamtejszy chmiel i akcentująca kojące i rozleniwiające właściwości słodu. Porównując jastrzębia do swobodnego jeźdźca, drapieżnik wygrywa bezkompromisowością i surowością amerykańskich lasów porośniętych bezkreśnie sosnami, świerkami, czy też modrzewiami. Zazwyczaj łatwiej je przemierzyć na skrzydłach niż chopperem. Polecam koneserom męskich (jakże nie lubię tego zwrotu) trunków. Uwaga! co słabsze konstytucje mogą już po pierwszym kuflu oddać się błogiemu uspokojeniu, wywołanemu przez obezwładniający alkohol.
6.8 vol / B+

wtorek, 30 października 2012

Vyškovský Březňák

Vyskovsky browar to nie tylko opisywane na tym blogu piwa specjalne - jak chce strona internetowa nazywając kolekcję piw górnej fermentacji - to także, albo przede wszystkim klasyczny, poczciwy pilzner - król czeskich stołów.

Niefiltrowany Breznak to svetly lezak premium, a więc prawdopodobnie dvanactka (choć ekstraktu nie udało mi się odnaleźć ani na etykiecie, ani na domowej stronie, sklepy podają taki właśnie ekstrakt). Zapach przyjemnie słodowy, uzupełniony chmielowymi nutami. Płyn rzeczywiście mętny, ale jest to mętność zdrowa i efektowna. Piana idealnie biała, początkowo średniej wielkości, po chwili opadła zaznaczając jedynie swoją obecność pod postacią cienkiej firanki dryfującej na powierzchni. Wysycenie całkiem spore co wybitnie wpływa na orzeźwiający charakter trunku. Kolor złoty zachęca do konsumpcji. Smak ujmujący miodowym słodem i grapefruitową oraz ziołowością chmielu. Goryczka początkowo zrównoważona, nienachalna, raczej uzupełnia pełną słodowość bukietu niż stara się ją całkowicie zdominować. Im dłużej jednak smakujemy Vyskovskiego pilznera tym chętniej odsłania on mistrzostwo swojego nachmielenia. Jakby zamiarem sladka było tak dyskretne doprawienie warki, aby na pierwszy ogląd  nie zniechęcała ona co wrażliwszych gardeł. Niemniej jednak całą swoją moc chmiel uwalnia na samym końcu. Finisz niezwykle głęboki i intensywny rekompensuje wszystkim miłośnikom chmielu początkową delikatność (a dla zwolenników łagodności już jest za późno na skargi :). Najpierw potężna dawka panoszy się na podniebieniu, by pod koniec dopuścić do głosu także słód. Wracając do tego ostatniego - oprócz lekkich miodowych nut, wyraźnie daje się wyczuć owocowe estry na wzór belgijskich ejli. Całkiem to ciekawy pomysł i wynika chyba z dodatku karmelowego słodu. Taki zabieg dodaje Breznakowi niezwykle chwytliwego posmaku, który nie pozwala o nim zapomnieć.

Piwo w całości jest wyważone - jego treściwość nie przytłacza, ale gęsta faktura wystarczająco syci. Alkohol przyswajamy idealnie, pełzająca moc obezwładnia już po połowie kufla i równie szybko popuszcza by wrócić ze zdwojoną siłą przy kolejnych porcjach. Jeśli szukacie czego naprawdę wyjątkowego i nieoklepanego, rekomenduję Breznaka. Pilzner z nutką szaleństwa, który dzisiaj oczarował mnie swoją niepospolitością. Czy wynika to z rzeczywistego waloru czy z jesiennego osłabienia zmysłów spowodowanego początkiem przeziębienia? Bez względu na te dywagacje jest to piwo godne zapamiętania i polecenia.
5.2 vol / A-

poniedziałek, 29 października 2012

Easy Rider Nomad

 Pivovar Nomad, to kolejny przedstawiciel czeskiego odłamu latających browarów. Z manifestu tudzież deklaracji opublikowanego na domowej stronie internetowej (ciekawostka - jest także polska wersja językowa), można się dowiedzieć o idei przyświecającej fundatorom (oklepanej, wiec przytaczać nie warto) i planach na przyszłość (zagraniczne wojaże w celu warzenia w różnych miejscach). Nic oryginalnego, już to wszyscy przerabialiśmy. Ja raczej skłaniałbym się do premiowania osiadłych piwowarów, warzących na własnym sprzęcie, systematycznie i metodycznie podnoszącymi kulturę piwną swojego regionu, ale projekty w stylu Nomada w niczym mi nie przeszkadzają, wzbogacając piwosferę. W końcu liczy się nie rodowód, ale piwo.

Easy Rider to APA, czyli American Pale Ale, rodzimy odpowiednik wyspiarskiego ejla, uwarzony w północnoamerykańskiej scenerii. Oczywiście w nozdrza uderza leśno-żywiczno-cytrusowy aromat, charakteryzujący profil tamtejszego chmielu. Owa zapachowa wizytówka stała się już tak rozpoznawalna, że nawet najwięksi laicy zaczynają wzruszać ramionami, traktując tę wyjątkowość z mniejszą nabożnością niż pół roku temu. Poza snobizmem pozostają bowiem upodobania, a te nie zawsze idą w parze z "leśnym" chmielem. Nie w moim przypadku. Kolor trunku jasno bursztynowy, mętny z dużym wysyceniem. Piana całkiem obfita i trwała, apetycznie oblepia szkło. Osad drożdżowy na dnie świadczy o refermentacji w butelce. No cóż... w Czechach można sobie uwarzyć domowymi sposobami warkę i wprowadzić ją do obrotu.


Dla jako tako obytych z gatunkiem piwoszy, smak Easy Ridera nie może zaskoczyć - mamy tutaj typowego ejla chmielonego na amerykańską modłę. Jak wynika z opisu (i aromatu oczywiście) główne skrzypce gra chmiel Chinook i Willamette. Wyraźnie daje się także zauważyć chmielenie na zimno. Słód śladowy, zaznaczony jedynie, ale przełamujący monotonność goryczki. Lekka kwaśność momentami dopełnia całosć, chwilami lekko nuży. Finisz niedługi, iglasto-sosnowy. Czy jest to piwo pijalne jak chce opis ze strony internetowej? Z pewnością z myślą o tej cesze został on uwarzony. Dwunastoprocentowy ekstrakt, odfermentowanie do 4.8 vol czyni z tego specjału lekkie piwo z charakterem. Orzeźwiające chwile zapewnia wysycenie i chmiel. do 3 kufelków z pewnością można dojść, powyżej może być zbyt jednostronnie. Niemniej jednak skuchy nie ma. Solidne B.

PS W lodówce czeka jaszcze Nomad Black Hawk czyli piwo w stylu Black India Pale Ale. Oprawa graficzna tych piw została uproszczona do liternictwa i loga. I chociaż bardzo lubię taki minimalizm, o jego powodzeniu decyduje dobór kroju pisma i ogólny układ czy też kolor. Jednym słowem wbrew pozorom stworzyć udaną etykietę, na której z pozoru nic nie ma, jest tak samo trudno jak w przypadku innych grafik. Ta sztuka nie do końca wyszła Nomadowi.
4.8 vol / B

sobota, 27 października 2012

Kolekcja Specjalności Książęcego

Nie mam w zwyczaju bazować jedynie na własnych odczuciach i doświadczeniach, szczególnie kiedy kwestia dotyczy ogólnie pojętej piwologii. Oczywiście staram się jednocześnie nie ulegać kolegom po piórze, tworząc raczej skromna kronikę mojego ritual de lo habitual niż busolę nastrojów i trendów codzienności.  Nawyk konsumpcji spienionego specjału jest mój, więc i te wpisy odzwierciedlają raczej mapę jego ekspansji i reperkusji , a nie reakcję na opinie innych. Niemniej jednak, w przypływie skonfundowania zdarza mi się zerknąć do sieci by za pomocą guglowego ustrojstwa, wybadać co zacz. Szybka prasówka utwierdza mnie w przekonaniu, że już samo pisanie o akcji Kampanii, a także wprowadzenie jej nowych produktów do blogosfery powinno być sukcesem. Jest to oczywiście wynik odruchu wdzięczności, który w profesjonalnych relacjach nie powinien mieć miejsca. Ale my przecież jesteśmy jedynie pasjonatami wyposażonymi w ludzkie namiętności. Dlatego też możemy przez moment zaniżyć standardy i pochylić się nad trzema tyskimi muszkieterami by pomóc im wgramolić się w krąg naszych zainteresowań.

piątek, 26 października 2012

Polička Eliška

Eliska to typowe czeskie tmave pivo czyli - jak to w przypadku ciemnych piw - na dwoje babka wróżyła. Zawartość ekstraktu 13 procent, w składzie znajdziemy cukier, czyli przedstawiciel swojej rodziny w pełnej krasie.

Należy zaznaczyć że dzisiejszy bohater pochodzi z browaru, które w swoim katalogu oferuje niemal same znakomite piwa. Już taka rekomendacja powinna uspokoić początkowe obawy, choć jak wiadomo, każdemu zdarzają się słabe dni. Ale dość wspomnieć znakomite Hradebni , czy prawie dorównujące mu Zavis  i przywołać wspaniałą słodowość tych przedstawicieli browaru z pardubickiego kraju by łaskawym okiem spojrzeć na Eliskę. Czy tmave będzie równie udane?

Kolor płynu, głęboko ciemny z wyraźnymi rubinowymi refleksami powstałymi w połączeniu z kontrastującym światłem. Zapach lekko karmelowy z tłem odrobinę rozpuszczalnikowym, ale nie nadającym całości tonu. Piana bardzo ładna, w kolorze ecru, utrzymuje się wyjątkowo długo.

Data przydatności do spożycia nie minęła i jeszcze daleko jej do tego, ale smak trunku wyraźnie nie pozostawia złudzeń - piwo częściowo skwaśniało i jego ocena nie może być obiektywna. Zważywszy na brak pasteryzacji, zaistniały stan rzeczy należałoby obarczyć nieprawidłowym przechowywaniem. No cóż, takie rzeczy przytrafiają się każdemu, nie warto rozdzierać szat, choć Eliska była łakomym kąskiem, zwłaszcza po całkiem przychylnych recenzjach w sieci. Jakiś kredyt zaufania jej się jednak należy i z tego co jest spróbuję stworzyć choćby zarys tego co było.

Ciekawsza wersja etykiety

Nawet w tym stanie można tutaj wyczuć aromatyczny karmel, owocowe tło z lekką kawową nutą i wyraźną dawkę klasycznej czeskiej goryczki. Finisz długi i chmielowy stanowi duży atut tego piwa. Trudno pokusić się o określenie ogólnego charakteru, choć wypada wnioskować z gładkości i aksamitności, że jest to piwo orzeźwiające (szkoda, że wyczucie tej cechy zaburzył kwaśny posmak). Natomiast z całą stanowczością zaznaczam, że słodkość stanowi tu jedynie element bukietu, ustępującą wytrawności. Eliska jest więc piwem stosunkowo lekkim jak na swoje parametry wyjściowe i śmiało można ją zaliczyć do piw udanych. W jakim stopniu? Trudno mi zawyrokować, ale z pewnością będę wypatrywał tego specjału na sklepowych półkach by uzupełnić recenzję o garść faktów, a nie domniemań.
5.8 vol

wtorek, 23 października 2012

Young’s Double Chocolate Stout

Czarny jak diabelska smoła płyn wypełnia szkło. Od razu formuje się piękna, jasnobrązowa piana na grubość palca wskazującego. Warto odnotować jej długą żywotność, co nieczęsto się zdarza u pobratymców. Zapach bardzo przyjemny, roztacza się wokoło - delikatny, niemal intymny chmiel i łagodny aromat palonego słodu. Zazwyczaj piwa z dodatkiem tego składnika mają problem z zapachem. czasem jest on zbyt intensywny, niekiedy ostry, na granicy przyzwoitości. Trudno uchwycić złoty środek, który trunkowi Wells & Youngs udało się wspaniale zaznaczyć.

Pierwsze łyki odkrywają przed nami wszystkie atuty. Niespotykana i obezwładniająca nuta gorzkiej czekolady stanowi wiodący komponent bukietu, nie bez kozery w końcu użyto takiej a nie innej nazwy. Delektując się trunkiem, mija kilka chwil i lekkie oszołomienie ustępuje a oprócz czekolady pojawiają się także owocowe estry. Wyczuwam wytrawną wiśnię, nieco wędzonej śliwki, kawę, toffi, karmel, wanilię. Od samego wymieniania można dostać zawrotu głowy. Wszystko zaserwowane w niemal matematycznej harmonii, by nie użyć frazesu o boskiej symetrii. Każdy element ma swoje miejsce i wypełnia kunsztowną układankę w mistrzowski sposób. Przy całej swojej złożoności, pozostaje ten stout piwem dość lekkim i nawet - można śmiało zaryzykować - orzeźwiającym, w czym zapewne zasługa odpowiedniego wysycenia. Finisz godny najwyższych laurów, niczym zwieńczenie opery w najlepszej arii, zniewala głębią i aromatycznym chmielem. Jeden łyk to długa podróż od przypominającej Afrykę, tajemniczej gorzkiej czekolady, poprzez bujność i obfitość owocowego sadu, z małym postojem podczas zimowych świąt, zakończona królewską wytwornością.

Double Chocolate to trunek skończony, efekt wspaniałej receptury, wytrawny i aksamitny towarzysz degustacji dla każdego amatora piwa. W tym przypadku uprzedzenie czy miłość do piw ciemnych nie odegra żadnej roli w ocenie - ani nie pomoże, ani nie zaszkodzi. Ustąpi raczej naturalnej aprobacie dla angielskich piwowarów. W tej cenie trudno będzie znaleźć coś równie jakościowego i pysznego, zważywszy dodatkowo kraj pochodzenia, gdzie jak wiadomo, ceny nie rozpieszczają. Eleganckie wrażenia uzupełnia osadzona w brytyjskiej powściągliwości oraz dyskretnym uroku oprawa graficzna w dedykowanej butelce. Cóż więcej potrzeba? Chapeau bas, panie i panowie! Mamy dzisiejszego wieczoru coś ocierającego się o doskonałość.
5.2 vol / A-

wtorek, 16 października 2012

Opat Bitter

Pivovar Broumov znany jest w Polsce ze swoich wyrobów, z racji dość bliskiego sąsiedztwa. Broumov to czeskie miasteczko na styku województwa dolnośląskiego i hradeckiego kraju, szczycące się starą tradycją piwowarską. Na polskich półkach sklepowych butelki ozdobione etykietą Opat można spotkać dość regularnie, a mnich o okrągłej twarzy wznoszący do nas kufel spienionego płynu jest ich charakterystycznym elementem. I gdyby nie on, etykieta mogłaby być całkiem udana, proporcje, liternictwo i kolorystyka są bowiem żywe i przyjemne, Jednak z drugiej strony mieć w nazwie słowo Opat i nie eksponować jego wizerunku to jakby nazywać się Duvel i zapomnieć o diabelskich atrybutach. Ups, nieco się zagalopowałem, ale w końcu taka łopatologia graficzna nie jest całkiem odosobniona.

Na etykiecie tej desitki widnieje dopisek Bitter, co ma podkreślać specjalne nachmielenie trunku. Wypijemy, zobaczymy.
Piwo ma kolor jasno złoty, lekko mętną toń i dość oszczędną pianę, która pozostaje w postaci niewielkiej kołderki. Zapach skąpy, nieco słodowy, minimalnie chmielowy. Trudno od piwa o niskim ekstrakcie oczekiwać dużo więcej.
Pierwsze łyki i piwo zawodzi. Wspomniany chmiel żatecki jest obecny w szerszym niż zwykle wymiarze, ale oczywiście nie jest jakoś specjalnie wyolbrzymiony. Oczekujących na potężną dawkę goryczki rodem z modnych ostatnio małych browarów, muszę rozczarować. Opat nie sili się na oryginalność prześcigając się w natężeniu, skupia się bardziej na podkreśleniu czeskiego profilu użytego chmielu. Stąd w jego profilu pobrzmiewają klasyczne, ziołowe nuty. Nie w chmielu jednak tkwi rozczarowanie. Towarzyszący goryczce słód jest dziwnie płytki i blady, o niezdecydowanej nucie słodowej i wyraźnie źle komponuje się z chmielową głębią. Dodatkowo wyczuwalna kwaśność pomieszana z dużym wysyceniem nie pomaga tego wrażenia przełamać, wręcz przeciwnie, zdaje się go podbijać. Finisz długi i wyraźnie chmielowy, początkowo zdominowany przez wspomniany słodowy wybryk, który na szczęście szybko zanika ustępując miejsca aromatowi z Żateca.

Kadź zacierna w broumovskim browarze
Pod koniec butelki owa nieregularność, ten rozchwiany i niedopracowany smak zdaje się mijać, jakby wyparował gdzieś w powietrze, a ostatnie łyki rzutem na taśmę starają się zniwelować wcześniejsze wrażenia. Niestety przebudzenie przychodzi zbyt późno i nie może podwyższyć oceny. Słabe i lekko naciągane B-.
4.0 vol / B-

sobota, 13 października 2012

Allgäuer OsterFestbier

W zakamarkach spiżarni odkryłem piwo, które należy spożyć z uwagi na mijający termin przydatności. Nie ma zatem co wybrzydzać, czas rozpocząć degustację Allgauera z zającem łypiącym do nas okiem wprost z etykiety. Długouchy znalazł się na niej nie bez kozery - stojące przed nami piwo to specjał uwarzony na wielkanocne święta.

Kolor pięknie złoty, niesłychanie rozświetlony jakby słoneczny promień ktoś zamknął w płynie. Piana śnieżnobiała, drobnoziarnista, zasilana armią bąbelkowych pływaków. Nie jest zbyt obfita, ale dzielnie próbuje utrzymać się jak najdłużej. Wysycenie ponad średnią, a kwasek przyjemnie szczypie w język. Zapach trunku wyrównany, trudno wskazać tutaj dominatora - słód i chmiel bez faworyta wciskają się w nozdrza.

Smak całkiem łagodny, choć goryczka wyraźnie atakuje zmysły. Nie jest gryząca, raczej dyskretnie głęboka. Słód dopełnia bukiet, i choć nie można zarzucić mu niedbałości, nazbyt nieśmiało sprawdza się w swojej roli. Ponadto wyczuwam lekki maślany posmak, który suma summarum niespecjalnie przeszkadza. Tu i ówdzie pojawiają się chlebowe nuty, całkiem przyjemne i stanowczo zahaczające o finisz. Ten ostatni długi i wyraźnie akcentujący całość, nawet  - ujmując to nieco zgryźliwie - podsumowując te składniki bukietu, których wcześniej specjalnie nie wyczułem. Mamy w nim wspaniały chmiel, wspomnianą nutę chlebową, lekki kwasek, słodową głębię i coś na kształt kolendry, choć to raczej wynik mojej galopady życzeniowej niźli autentyczny składowa zakończenia. Niemniej jednak to właśnie finisz jest zdecydowanym atutem Allgauera. Poza tym niespecjalnie jest nad czym się rozwodzić. Zupełnie przeciętne to piwo które poza wyróżnioną cechą i niezłą goryczką, nie może zaoferować niczego więcej co warto byłoby zapamiętania.

Pod sam koniec słód nieco się uwydatnił, a goryczka zatraciła swoją moc, dodatkowo nabywając lekko nużącego profilu. Taka wolta czyni to piwo nieśmiało dziwacznym, ale nie odważyłbym się tego odchylenia nazwać artystycznym szaleństwem. Jest pewien kłopot z ostateczną oceną, dlatego zalecam zainteresowanym własną degustację i wyrobienie sobie osądu podług osobistych preferencji. Aha, alkohol wspaniale się przyjmuje - "zajączek" już hasa po głowie.
5.5 vol / B

czwartek, 11 października 2012

Poutnik Světlé Výčepní Pivo



Pivovar Poutnik ma fajny kapsel. Etykieta już nie jest taka fajna, ale stara się nie razić. Szkoda, że tylko tyle.  Pivovar Poutnik jest fajny bo fajnie brzmi jego nazwa (po polsku, bo po czesku termin ten oznacza oczywiście coś zupełnie innego), przypominająca nieco sputnik, nacechowany tajemniczymi, odległymi i fascynującymi konotacjami. Poutnik to nie oklepany Kozel, czy inny Gambrinus. Poutnik brzmi dumnie. Browar ufundowano w 1552 roku w miejscowości Pelhřimov i znajduje się on niedaleko od innego, onegdaj opisywanego przeze mnie zacnego browaru Kacov. Coś chyba jest na rzeczy w tych środkowych Czechach, że przycupnęły tutaj takie sympatyczne browary. Może powietrze?

Zapach Poutnika przypomina właśnie ukrojona kromkę chleba z dodatkiem aromatów chmielowych. Nie jest to wybitnie intensywne, ale mamy przed sobą desitkę więc siłą rzeczy bukiet nie może roztaczać woni nazbyt szeroko. W kuflu pieni się słomkowy, krystalicznie czysty płyn, wpadający w złoty odcień. Piana średnia, drobnoziarnista, idealnie biała, oblepia szkło i stara się utrzymać długo, co wychodzi jej z zadziwiającą łatwością. Wysycenie dość duże, a bąbelki suną ku górze aż miło.

Smak niezwykle zbalansowany i jak na niewysoki ekstrakt całkiem bujny. Oczywiście nie jest to piwo gęste czy sute, ale aromatyczny i zdecydowanie atrakcyjny słód nie ma się czego wstydzić, a uzupełniająca go goryczka gładko przechodzi przez przełyk. Chłodząca kwaskowość plasuje Poutnika w grupie piw gaszących pragnienie, jednak zawężenie tylko do tej cechy niewątpliwie będzie ujmą na honorze trunku. Jest on bowiem świetnym przedstawicielem piw powszednich, których spożycie ogranicza jedynie pojemność naszego żołądka (a raczej głowy). Finisz długi, chmielowy dopełnia świetne wrażenie z degustacji. Poutnik jest piwem wartym notatki w podręcznym kajecie, by w razie spodziewanych długich biesiad móc się zaopatrzyć w niebanalne i smaczne piwo. 

Warzelnia browaru z Pelhřimova
Jeśli doszukiwać się dodatkowych zalet, które mogłyby wywindować piwo do najwyższej ligi, do głowy przychodzi mi uwolnienie słodu z przykładnej przyzwoitości. Jeśli nadać mu minimalną dozę szaleństwa i złamać jakimś zdecydowanym, owocowym posmakiem, mogłaby być to jedna z najlepszych desitek w Czechach. Wodze fantazji zawsze można popuścić, ale obiektywnie rzecz ujmując: jest świetnie!

4.0 vol / B+

wtorek, 9 października 2012

Falkon Milk Stout

Na etykiecie czarna krowa wywala czerwony język i trzeba przyznać, że w przypadku tego piwa oprawa Falkona znacznie wyprzedza nieco uproszczony wzór innego piwa z repertuaru browaru (AIPA opisana tutaj). Po przelaniu do kufla naszym oczom ukazuje się czarny płyn, w którego toni zanika wszelkie światło. Nie jest to piwna czarna dziura, lecz metafora jednolitej barwy, chociaż chciałoby się czasami w takiej kosmicznej awanturze zatopić zmysły oszołomione niebywałym aromatem. W tym przypadku raczej nam to nie grozi, choć bukiet dobywający się do nozdrzy zapowiada interesujące kilka minut. Karmelowa nuta jest przyjemnie łagodna i z lubością wciąga się ją raz po raz, ponadto da się wyczuć smak toffi i kawy rozbielonej kremową smietanką. Piany niestety jak na lekarstwo, jakby zniknęła wraz z światłem w głębi czarnego napitku. Rachityczne wzory pojawiające się na szkle to jedyne co świadczy o jej istnieniu, ale oprócz tego ze świecą szukać rasowego zwieńczenia trunku.

Piwo znakomicie wpisuje się w spokojny wieczór, podczas którego zamierzamy trochę pomedytować nad książką lub filmem. W knajpie degustacja też powinna wypaść całkiem przyjemnie, zwłaszcza jeśli lubimy chłonąć atmosferę starych drewnianych wnętrz owianych zapomnianym zapachem fajki. A jeśli jesteście amatorami ciemnych wyspiarskich stylów, to spędzicie przy tym specjale nawet dłuższe posiedzenie. Niemniej jednak piwo przeznaczono raczej do degustacji niż masowego spożycia.

W pierwszej chwili uderza aksamitna karmelowość, w której pobrzmiewa kwasek balansujący na granicy kwaśności, ale o dziwo ten balans podkreśla pojawiającą się w następnej chwili łagodną choć bardzo długo wybrzmiewającą goryczkę, która w finiszu rozkosznie czaruje podniebienie. Finisz zatem radośniedługi, nieagresywnie zapadający w pamięć. Tym wrażeniom chwilami towarzyszy jakby waniliowe tło będące zwieńczeniem całości. Ekstrakt Falkona to niemal 16 procent, a zawartość alkoholu 6.5 procenta, lecz gdybym nie widział etykiety, trudno by mi było uwierzyć zarówno w tak wysoki ekstrakt, jak i dość sporą zawartość voltów. Im płynu w kuflu ubywa tym więcej chce się go spróbować, ale pojawia się także lekki szum świadczący o niezłym kamuflażu mocy. Niby spokojne, wieczorowe piwo dla zagubionych dusz, ale po czasie ujawnia swój zadziorny pazur. Powinno być B+, ale ze względu na brak piany... W porządku, nie bądźmy pryncypialni.
6.5 vol / B+

poniedziałek, 8 października 2012

Raptor / California Pivovar Matuška


Pivovar Matuška to jeden z najbardziej "gorących" i komentowanych minibrowarów u naszych południowych sąsiadów. Sam byłem świadkiem jak praski piwosz zachwalał produkty browaru swemu amerykańskiemu znajomemu krzycząc na całą gospodę, że Matuška jest "the best". Ile w tym prawdy, a ile dobrze prowadzonej promocji, każdy powinien ocenić sam. Niemniej jednak piwa ze wsi Broumy rozlewane są do charakterystycznych butelek o pojemności 0.7 litra (równolegle także w mniejszych), a zdobią je etykiety znacznie odróżniające się od konkurencji. I chociaż w moim odczuciu i odbiorze bardziej przypominają opakowanie wiejskiego mleka, nie można im zarzucić braku rozpoznawalności. Sam przybytek powstał bardzo niedawno, bo w roku 2009, a został ufundowany w sercu Czech, na terenie chronionego parku krajobrazowego Křivoklátsko. Każdego kto chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o tym terenie (a z pewnością warto, gdyż jest to miejsce uznawane za perłę czeskiego krajobrazu) i przy okazji zapoznać się z jedną z najpiękniejszych czeskich powieści, odsyłam do "Śmierci pięknych saren" autorstwa Oty Pavela.

niedziela, 7 października 2012

Hubertus Světlý Ležák

Kacov leży 60 kilometrów na południowy wschód od Pragi. Miasto łączy z piwem nie tylko dwuznaczna w języku polskim nazwa (niejednemu z nas przytrafił się poczciwy katz, kiedy nie udało się powstrzymać smaku na wodzy i wychyliło się zbyt dużo kufli pysznego napoju), ale także historyczny, bo sięgający średniowiecza, choć niewielki browar, z powodzeniem radzący sobie na piwowarskim rynku naszych południowych sąsiadów. Hubertus natomiast - to marketingowa nazwa produktów z Kacova, która tak na marginesie, została przyjęta stosunkowo niedawno. Kibice piłkarskiej Viktorii Żiżkov z pewnością kojarzą czerwone logo ze stylizowanym liternictwem, gdyż Pivovar Kacov jest sponsorem zielono-czerwono-białych (obecnie klub występuje na zapleczu pierwszej ligi). W samej stolicy lanego Kacova można zdegustować W restauracji U Klokočníka tuż obok praskiego więzienia na Pankracu. Przybytek to pozbawiony zadęcia i nieskażony turystyką z całym anturażem tego przemysłu (drożyzna, tandeta, niska jakość). Miejsce idealnie nadaje się do obserwacji prawdziwych Prażan, którzy z lubością delektują się tutaj piwem i jadłem, mało sobie robiąc z "nietutejszych", okazjonalnych gości. Sława gospody, niskie ceny i miejscowy koloryt przywiódł nas do tego miejsca w późny wieczór, w związku z czym zostaliśmy wpuszczeni na jedno szybkie piwo, a nadmiar wrażeń uniemożliwił przeprowadzenie solidnej degustacji, o samym spisaniu choćby wrażeń, nie mówiąc. Zapamiętałem jedynie, że piwo jest warte uwagi i nie można go ot tak przeoczyć, zaopatrzyłem się więc w dwie butelki tego specjału by odrobić kronikarską lekcję.

Pivovar Kacov od frontu
Z reguły ocena degustacji piwa lanego i butelkowego wypada korzystniej na rzecz tego pierwszego (choć oczywiście nie jest to regułą), podszedłem więc do butelki Hubertusa z pewnym kredytem zaufania, mając na względzie zapamiętane walory lanego braciszka. Zupełnie niepotrzebnie - opakowany w szkło trunek poradził sobie znakomicie, choć początek przygody nie zapowiadał takiego finału.

Widok warzelni

Zapach po przelaniu do kufla nie imponuje, raczej dość mizernie wdziera się do nosa. Ledwie da się wyczuć odrobinę zbożowego słodu i śladowe chmielowe nuty. Piana także niespecjalnie wzorcowa, opadła po jakimś czasie. Wysycenie średnie, kolor natomiast mistrzowski - złoty niczym promień słońca, zdobi szkło w którym się znajduje. Po tej niespecjalnie udanej zapowiedzi pierwszy łyk rozwiewa wszelkie wątpliwości. Smak urzeka bukietem i jakością składników. Kufel wypełnia trunek skończony, którego receptura została dopracowana w najmniejszym szczególe. Bukiet smaków został zrównoważony jakby ktoś używał do tego laboratoryjnej wagi. Słód łagodnie głęboki przybiera miodowe nuty, a nawet incydentalnie owocowe ślady. Ta część pilznera wydaje się idealna, można oddać się jej oddziaływaniu bez żadnych zastrzeżeń. Warto zwrócić uwagę, że opisywany trunek to klasyczna "dvanactka", choć odfermentowano ją do zaledwie 4,7 procenta alkoholu. To musi wpływać na treściwość i wpływa. Do tego goryczka trzymająca całość w ryzach, z każdym łykiem zachęca do dalszej degustacji. Finisz przyjemnie słodowy z dudniącym chmielowym echem, wybrzmiewa bardzo długo dając pijącemu czas na rozkoszowanie się jakością. Hubertus to piwo na każdą okazję od zwykłego zaspokojenia pragnienia, poprzez posiłki na walorach deserowych skończywszy. Amatorzy pilznera docenią stateczny i zrównoważony smak zaliczając piwo do górnej półki tego typu piw w Czechach. Znudzeni monotonią jasnych piw dolnej fermentacji docenią piwowarski kunszt specjalistów z Kacova.

U Klokočníka tuż przed zamknięciem, z perspektywy mojego stolika

Zaskakujące jest to, że butelkowy Hubertus niemal idealnie oddał walory lanego odpowiednika. Przywołując tamten kufel wychylony tuż przed zamknięciem U Klocnika, mogę postawić obie wersje na równi obok siebie, a opakowany w butelkę specjał będzie ustępował jedynie cechami zewnętrznymi - pianą i zapachem. Jak dla mnie - piwo po które sięgnę niejeden raz.
4.7 vol / A-


piątek, 5 października 2012

Falkon AIPA

Falkon to wzorem duńskiego Mikkellera browar bez browaru zainicjowany przez pewnego czeskiego piwosza. Oto co pisze on w deklaracji fundacyjnej, krótkim manifeście przedsięwzięcia: Falkon to projekt pewnego bezimiennego entuzjasty piwa, który jest niezadowolony ze stanu kultury piwa w naszym kraju. Potem następuje krótka krytyka pilznerowej monokultury piwnej u naszych czeskich sąsiadów i zapowiedź piwowarskiej edukacji. Nic oryginalnego, większości kontraktowcom przyświecają podobne cele. Ten wyrzut zaskakuje jednak w kontekście Czechów, narodu uznawanego za wychowanych na piwie. Pomyślcie jaki ugór Bezimienny zastałby u nas.

Zapach żywiczny, przypomina sosnowy las chwilę po letniej burzy lub w momencie wycinki sosny. Ten drzewny wtręt wydaje się charakterystyczny dla naszego dzisiejszego bohatera. Kolor klasycznie bursztynowy, płyn niemal klarowny, czyli w tym przypadku, "niemal" oznacza zaledwie upalną mgiełkę, tuż za progiem przemysłowej klarowności. Piana średnia, wysycenie podobnie. Drobnoziarnisty kożuszek z całych sił przylega do powierzchni i nie chce go puścić za żadne skarby świata, znacząc misterne ślady na szkle, wraz z ubywaniem płynu. Pierwszy łyk i już wiadomo, że owe 82 IBU z etykiety nie zostało napisane na pokaz. Goryczka jak to w tym stylu dominuje, atakując zmysły żywicą drzew iglastych, cytrusami, trawą, ulotnymi, korzennymi nutami i dzikimi kwiatami. i do tego cały czas obecne sosnowe wióry (nie wiem czemu się ich tak uczepiłem, ale będąc dzieciakiem kiedyś w lesie, lizałem świeżo ściętą sosnę i żułem ścinki. a to połączenie drzewa z żywicą stanęło mi przed zmysłami w czasie degustacji czeskiego piwa). Zasługa to oczywiście amerykańskich odmian chmielu: columbus, chinook, cascade, które zostały użyte do uwarzenia Falkona. Chmiel i goryczka to jedno w AIPA a drugie to oczywiście słód. W tym przypadku mamy go niewiele i jest on mało treściwy, choć pod tym parasolem chmielowym można go bez trudu odnaleźć. Nie zaszkodziłoby nadać mu nieco wyrazistości i owocowości. Finisz zawodzi - choć jest głęboki - takie można się spodziewać po ilości użytego chmielu - trwa zbyt krótko, a iglasta bujność, ten las ciemny, powinien wybrzmiewać znacznie dłużej. Ekstrakt trunku to 14.5 Blg, a więc stosunkowo niewiele jak na amerykańską wersję IPA. Ma to oczywiście przełożenie w treściwości i koniec końców w nieco rachitycznym słodzie.
W związku z tymi parametrami piwo w zasadzie jest sesyjne, choć podwyższona zawartość alkoholu i duże IBU może znacząco wpłynąć (obiektywnie) na długodystansowość degustatora skazanego tylko na Falkona. Wydobycie ciekawej "drzewnej" nuty należy zaliczyć na plus, brak bardziej zdecydowanego słodu na minus. Plus z minusem podobno się znoszą. Mamy zatem B.
6.3 vol / B

czwartek, 4 października 2012

Vyskovsky Hefe Weissbier

Do knajpy Zly Casy w praskiej dzielnicy Nusle trafiliśmy popołudniem. Klientów jeszcze niewielu, barman leniwie poruszał się po sali, a 24 nalewaki lśniły za kontuarem. Samo miejsce warte jest choćby pobieżnej introdukcji (o dzielnicy wspomnę przy okazji następnych recenzji). Na piwnej mapie stolicy Czech to już niemal lokal legendarny, choć mogący się pochwalić zaledwie kilkuletnia historią. To tutaj serwuje się produkty niewielkich czeskich (i nie tylko) browarów, piwa przemawiające do konsumentów szukających czegoś więcej niż tylko klasycznego pilznera. A że u naszych południowych sąsiadów pije się piwo i degustatorów nie brakuje, nic dziwnego, że to przedsięwzięcie było skazane na sukces. Imponujący batalion piw beczkowych uzupełnia niemal armia piw butelkowych, swobodnie dostępnych na terenie lokalu w oświetlonych lodówkach. Jak chcesz wyciągasz i zgłaszasz w barze. Dodatkowo barman całkiem sprawnie posługuje się językiem polskim (przynajmniej takie robi wrażenie) i stara się nas zrozumieć. Coraz rzadszy to przypadek - większość młodych Czechów nie podejmuje żadnego wysiłku zrozumienia bratniej mowy (czy wiecie że 27% słów w obu językach brzmi tak samo? niestety nie zawsze znaczą to samo) i słysząc polskie wyrazy momentalnie przechodzą na angielski.
24 nalewaki to zdecydowanie za dużo by spróbować obfitości lejących się z każdego z nich. Za słaba głowa i za chudy portfel. Bo trzeba uczciwie zaznaczyć - tutaj nie jest tanio. Niemniej jednak udało mi się zdegustować 3 piwa, nietypowego pszeniczniaka i dwie słynne IPA. Zaczniemy od Vyskovskiej pszenicy, by ejle zostawić sobie na deser.

Tu się wchodzi...

Do stolika podano kufel z bardzo mętnym płynem w kolorze miodowo-złotym. Piana  - o dziwo - nie była zbyt obfita, trunek nie wychodził ze szkła, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że okazała się całkiem trwała. Wysycenie także dość leniwe jak na pszenicę. Aromat trochę zaskakujący. Wkładając nos do kufla pełnego weizena spodziewamy się koktajlu zapachu bananów, drożdży i cytrusów, w różnym wzajemnym nasyceniu, choć z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem potrafimy ten bukiet zlokalizować. Vyskovsky specjał znacznie wybija się ponad przeciętność. Na pierwszy niuch czujemy przede wszystkim cytrusy, ale jakie cytrusy! To absolutnie egzotyczny akcent z ananasem na czele i pomarańczą czającą się za plecami. Dopiero w dalszej kolejności mamy typowe banany i odrobinę drożdżowych śladów.
Pierwszy łyk to krótka chwila ekscytującej niepewności. czy to co czuje mój nos będzie odwzorowane także na podniebieniu? Bez obaw, wszystko czuć wyraźnie, pełny egzotyczny bukiet ananasów, pomarańczy i bananów i do tego wyraźnie zaznaczona goryczka, nie od niechcenia, dla przyzwoitości, ale funkcjonująca na pełnych prawach. Oczywiście dyskretnie cofnięta, ale w pełni aromatyczna. Na końcu tego szeregu czają się niemal niewidoczne maślane drożdże.

...tu się siedzi

Przy tych wszystkich opisanych cechach piwo jest w zasadzie lekkie, niemal aksamitne, gładko przechodzi przez spragnione gardło i spokojnie można zaliczyć go do grupy trunków sesyjnych. Oczywiście nie mówimy tutaj o całonocnej balandze, ale pełny wieczór obsłuży bez problemu. Żeby nieco ostudzić nastroje - nie jest to piwo wybitne, bawarskie pszenice niosą czasem pełniejsze aromaty i ciekawsze zestawiania, ale przyczepić się trudno a plusik należy się za oryginalną próbę ananasowego zaskoczenia.
4.7 vol / B+

środa, 3 października 2012

Benediktin

Przyjemny aromat chleba, uzupełniony słodem i minimalnie chmielowym tłem. Piana niewielka, ale próbuje się utrzymać. Kolor szczerozłoty, płyn niewinnie zamglony, a wysycenie jest całkiem spore. Piwo zwie się Benediktin i zostało uwarzone w Broumovie (w naszym kraju najbardziej znane produkty browaru to oczywiście piwa Opat) nawiązując swoją recepturą do ojców założycieli piwowarstwa w regionie Broumova czyli benedyktyńskich opatów. 300 lat browaru to 300 lat pierwszego budynku browarnego - historia warzenia sięga ponoć czasów średniowiecza.

W ustach rozlewa się całkiem treściwy płyn, w którym słód gra rolę pierwszoplanową. Wyraźnie Wybijają się owocowo-miodowe nuty, do tego pyszne chlebowe akcenty, lekki kwasek, odrobina wyschniętego właśnie siana. Goryczka pozwala sobie na niewiele, dopełniając bukiet i osłabiając nieco oszałamiające działanie słodu. Finisz zdumiewającą krótki, choć wyraźnie aromatyczny. Trochę chmielu, dużo słodu i pod koniec orzechowa gorycz. Mogłoby to trwać znacznie dłużej, z pewnością bym się nie obraził.

Pivovar Broumov. Sprzed 300 lat nie został tu zapewne kamień na kamieniu
Nie ma się zasadniczo specjalnie do czego przyczepić, ale owa podkreślana wielokrotnie słodowość jest zbyt intensywna. Nie można także zarzucić jej niskiej jakości, nie wypada odmówić złożoności i warto docenić głębię, jednak co za dużo to niezdrowo, jak mawiały nasze mamy. Goryczka jest obecna, równoważy to niebo w gębie, ale mimo wszystko wydaje się nieco obca w całym bukiecie, jakby bezwstydnie nie na miejscu, dobrana nie z tej półki co reszta, w nazbyt skromnej ilości. Może to kwestia dominacji słodu, może nieodpowiedniego doboru chmielu. Nie mam pojęcia, jednak im dłużej myślę o Benediktinie tym bardziej odczuwam pewien dysonans i zgrzyt. Natomiast nie mogę zgodzić się z częścią opinii o metaliczności tego trunku. Być może lekki kwasek wpływa na tę ocenę, ale charakterystyczna metaliczność pilznerów (jak choćby wyczuwalna w Cieszyńskim Browarze Zamkowym, gdzie jest na tyle charakterystyczna by stanowić, o ironio, nieodzowny element większości piw tam warzonych) nie ma tutaj miejsca. Zawartość alkoholu dość spora, a ten wchłania się całkiem swobodnie i łobuzerskim urokiem stara się zmącić zmysły. Przyjemne. Nie muszę oczywiście zaznaczać, że czyni to przewrotnie i zdradziecko, bo nijak tych procentów nie da się zlokalizować.

Trudno byłoby przy tym trunku spędzić cały wieczór. Myślę, że zniewalająca słodycz wcześniej czy później zamieniłaby się w nieznośną lepkość i początkowo gładko przechodzący przez przełyk specjał, męczyłby przy każdym hauście. Niemniej jednak degustacja nie pozostawi po sobie złych skojarzeń, ale żeby wracać... nie dziękuję.
6.0 vol / B-

wtorek, 2 października 2012

Cerna Hora Granat

Właśnie zjadłem kostkę czekolady i natychmiast otworzyłem piwo, najbliższe pod ręką. Ojej! To tmavy leżak Cernej Hory. Czy mam się obawiać lekkich perturbacji smakowych i przekłamań podniebienia w odbiorze tego "ciemniaka"? Zanim rozpocznę degustację celebruję chwilę nalewania i odwlekam zmoczenie ust, by dać wybrzmieć smakołykowi. Równocześnie staram się ocenić etykietę. Stylistyka trochę chaotycznie nawiązuje do tradycji art deco, wykrój papieru osadzono w rycersko-heraldycznym fasonie. Kolorystyka nieźle zestawiona, a ukośna szarfa z nazwą browaru łamie zbyt uproszczoną symetrię. Zawsze lubiłem logo browaru z siedmioma ostrymi szczytami strzelającymi ku niebiosom i ze szczególnym sentymentem darzyłem także jego kapsle. Szkoda, że ta symbolika najlepiej wykorzystana została tylko na krawatce. Pomimo tych zastrzeżeń design Cernej Hory z pewnością wyróżnia jej produkty na półce - nie sposób je przeoczyć.

Wsadzamy nos tuż nad powierzchnię piwa. Zapach chlebowo-zbożowy uzupełniony lekko przypalanym tłem. Kolor czarny jak noc w nowiu, piana porządna i apetycznie kremowa. Trochę tego mało i zbyt mało intensywne, nie wróży najlepiej, ale przecież zapach to tylko jeden z elementów składowych całości. Dajmy szansę następnym. Niestety... Smak raczej ubogi, dryfujący w kierunku rozwodnionym. Z pewnością nie można mu zarzucić przyciężkawej atmosfery - z premedytacją jest to trunek lekki i orzeźwiający, a osiągnięta wytrawność skutecznie podbija te odczucia. Na pierwszym planie palony słód (to bardziej precyzyjne określenie niż "karmelowy słód", który w tym przypadku byłby nadużyciem), do niego równa trochę zbyt intensywny kwasek, by suma summarum wydobyć z tego związku pewną chłodną cierpkość. Z tym wrażeniem stara się trochę koślawie rywalizować goryczka. I choć nie jest zbyt głęboka, narzuca się niczym agent ubezpieczeniowy stojący w przedsionku. Ta kombinacja niewielu smaków tworzy cały bukiet, który nachalnie atakuje podniebienie. W finiszu można śladowo wyczuć kawowe smaki. Pod koniec kwasek zaczyna się "starzeć" i przemienia się w kwaśność, która do przyjemnych już nie należy.
Rekapitulując: Granat to raczej tylko jednorazowa eskapada, a podróż z nim w krainę aromatów nie można zaliczyć do udanych. Zawodzi jak wakacje w egzotycznych krajach organizowane przez bankrutujące biuro podróży. Niby jest przyjemnie, ale jak stamtąd wrócimy?


Zabudowania browaru i to co najprzyjemniejsze - fermentacja

Pivovar Cerna Hora ma w swoim katalogu wiele odmian piw i choć zdarzają mu się perełki, nie zawsze udaje mu się utrzymać wysoki poziom. W tym przypadku mamy tego wyraźne potwierdzenie. A kto oczekiwał czegoś w dobrym guście będzie musiał obejść się smakiem.
4.5 vol / C+

poniedziałek, 1 października 2012

Kout na Šumavě 12

Szumawa dzięki swojemu położeniu została najbardziej niedostępnym i dzikim obszarem mocno uprzemysłowionych i zurbanizowanych Czech. Było to ostatnie miejsce, rodzaj zesłania nawet, gdzie chciałby trafić z państwowego rozdzielnika nauczyciel w dawnych czasach (w tamtym okresie studenci musieli odpracowywać darmowe studia w placówkach wyznaczonych przez administrację). Szumawa to pasmo niewysokich gór oddzielających dwa światy zamierzchłej żelaznej kurtyny. Dla władz Czechosłowackiej Republiki stanowił on naturalny bufor, a jego niedostępność i niskie zaludnienie pomagały utrzymać w ryzach wszystkich zainteresowanych ucieczką. Tyle historycznego wstępu. Było nie było szumowski kraj jest integralną częścią Czech i nie ma oczywiście powodów by i tam nie warzono piwa.

Jednym z takich miejsc jest Kout na Šumavě, którego produkty znane są koneserom piwa w całych Czechach, mimo niewielkiej wielkości samego przybytku. Chcąc zdegustować w Pradze ten specjał można wybrać się do żiżkowskiej restauracji U Slovanské Lípy, usytuowanej tuż u wylotu podziemnego tunelu pod wzgórzem Vitkov. Lokal jednak czynny jest od godziny 16, w związku z czym ja pocałowałem klamkę, ale z degustacji nie zrezygnowałem i udało mi się wychylić dvanactke w innym miejscu, a mianowicie knajpie Zubaty Pes w dzielnicy Vrsovice. Sam lokal do najprzytulniejszych nie należy (niezbyt udane zestawienie zimnego metalu i kamienia - aż się prosi o jakieś drewniane akcenty), a i jeśli nie dysponujesz grubym portfelem niespecjalnie uda ci się tam długo zawitać.


Rekompensuje te niedogodności długa lada z 15 nalewakami i piwami, których uświadczyć trudno nawet w centrum miasta. Są tu bowiem produkty BrewDoga, Mikkellera, Nøgne Ø, a także rodzimych Matuska i Kocoura, w większości mieszczące się w stylu IPA. Jednak poza tymi specjałami można także napić się piwa z szumawskiego browaru. Dvanactka ta została uznana w swojej kategorii piwem roku 2010 na festiwalu w Brnie.


W kuflu pojawia się owiany delikatną mgiełką, będącą wynikiem braku filtracji, płyn w kolorze szlachetnego złota. Piana średniej wielkości dość szybko rozpoczęła znikanie z powierzchni, choć z lubością zostawiała ślady na szkle. Zapach słodowy z miodowym tłem, anonsuje kierunek w jakim ten trunek został poprowadzony. Będziemy mieć piwo z przewagą aromatów słodowych. I faktycznie nie ma pomyłki. Słód jest wybitny i warto się nim trochę dłużej porozkoszować, zważywszy że charakter pilznerów preferuje raczej przeciwwagę, czyli goryczkę. Ta ostatnia oczywiście występuje i tutaj, ale w charakterze gwardii przybocznej, łamie finezyjnie wszechogarniający słód. W finiszu chmielowa goryczka pozwala sobie na więcej i na równi gra swoja partię ze słodem. Świetne piwo na każdą okazję, degustację i długie posiedzenia w knajpie (choć przez brak atmosfery, raczej nie w Zubatym Psie).
12% Blg / B+
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...