czwartek, 29 listopada 2012

Sonnenbräu Eber-Weisse

Jeśli na etykiecie pojawia się wizerunek świni wychylającej szklanicę piwa, a w nazwie użyto gotyckiego kroju czcionki, to z pewnością mamy przed oczami niemiecki trunek. Tego swoistego, a nawet osobliwego poczucia humoru, trącącego z jednej strony przaśną wiejskością i lekkim dystansem do własnej tradycji z drugiej strony, trudno pomylić z czymkolwiek innym. Nie ma to jak usiąść wygodnie z butelką bawarskiej specjalności w ręku i rozmarzyć się o starych, dobrych czasach wypełnionych jodłowaniem, alpejską panoramą i konkretnym mięsiwem opiekanym na wolnym ogniu. Aż łezka się woku kręci, a skórzane szorty marszczą gdzie nie potrzeba.

Zapach naszego weizena jest drożdżowo-bananowy, i w sumie nie byłoby w tym nic godnego szerszego omówienia, gdyby nie intensywność tego pierwszego skłądnika - zaburza on nieco harmonię aromatu. Kolor piwa złocisty, sam płyn bardzo mętny, początkowo obfita piana, opadła jak emocje po premierze nieudanego filmu. Ciągle patrząc na "świńską etykietę", wpatrując się w jej drugi plan z  wieżą kościoła górującą ponad dachami malowniczo miasteczka przycupniętego w jakiejś dolinie, raczę się pierwszym łykiem.

Śliski i gładki smak drożdży wydaje się rywalizować tutaj ze wszystkim. Dodatkowo jego posmak nieco zjełczałego masełka wyraźnie nie licuje z całością. Gdzieś obok majaczą wytrawne banany i cierpkie goździki. Cytrusy są obecne w szerokim tle, choć momentami tłumi je kwaśność. Warto podkreślić, że postarano się o zaznaczenie goryczki, a chmiel wyraźnie wybrzmiewa aż do finiszu. Weizen z Sonnenbrau to "pszenica" ulokowana pośród tej wytrawnej grupy, która dodatkowo ma ambicje lekkiego wstrząśnięcia nieco ugładzonym stylem. Ze względu na swój brak słodyczy aspiruje do bycia sesyjnym napitkiem, ale drobne niedociągnięcia jak i wyraźne wady, nie zachęcą mnie do wychylenia następnych kufli. Przede wszystkim zapach, który także ma swoje odzwierciedlenie w smaku, powoduje moją lekką awersję. Zbyt mało aromatyczne estry, także nie poprawią oceny. Do zalet można przypisać goryczkę oraz niezłą treściwość przy ogólnie lekkim charakterze. Rekapitulując: piwo nie należy do bawarskich wizytówek, a ledwo majaczący potencjał został zaprzepaszczony w jakimś piwowarskim bezhołowiu. Otruć sie nie da, wypić jakoś też, ale nie zmienia to faktu, że ciężką będzie dzisiaj wyjść poza C. Mniej niż B-.
5.0 vol / C+

poniedziałek, 26 listopada 2012

Hron Premium

Primator do dobrze znany polskiemu piwoszowi browar, usytuowany tuż za granicą w Nachodzie. W swoim portfolio ma cały szereg różnych trunków, o urozmaiconym obliczu i jakości. Hron to piwo u nas spotykane rzadziej, natomiast w miejscu produkcji poprzedzono jego sprzedaż kampanią promocyjną, w związku z czym nie jest anonimowe. Ale wszystko wskazuje na to, że przeznaczone zostało raczej na masowy rynek. Włodarze browaru chwalą się, że powstało według starych receptur i uwodzi swoim aromatem i smakiem. Skąd my to znamy...

Cechy zewnętrzne Hrona są nienaganne - mamy pięknie sklarowany, złoty płyn, widzimy niezłą pianę oblepiającą szkło oraz wysycenie jakie odpowiada stylowi. Problem zaczyna się w czasie pierwszych prób organoleptycznych. Zapach rozczarowuje - trochę słodu, odrobina kwasku minimalne aromaty chmielowe i wyraźnie wyczuwalny diacetyl. Pierwszy łyk potwierdza obawy - nie jest to piwo uwarzone dla koneserów, a jego grupa docelowa została określona najszerzej jak się dało. Goryczka głęboka, choć nieco ściągająca i zbyt "pestkowa", pozbawiona aromatycznego uroku, zdecydowanie dominuje nad miałkim słodem o niewielkiej rozpiętości bukietu. Wspomniany maślane posmaki są początkowo wyczuwalne, ale wraz z opróżnianiem kufla przechodzą do finiszu, gdzie konkurują z długo wybrzmiewającą goryczką. Niespecjalnie przeszkadzają, ale także nie za bardzo pomagają, dodatkowo tworząc wraz z goryczką niezbyt udany mariaż. Balans wyraźnie przesunięty w stronę goryczki, po kilku łykach nuży, zaczynamy myśleć o tym czego nie ma: aromacie pilzneńskiego słodu, bardziej wyrafinowanym chmielu. Gdyby dołożyć tutaj nieco klasycznych słodowych nut, trunek wskoczyłby na zupełnie inny poziom, gdzie zaczynają się prawdziwe oceny, a nie naciągane "niewiadomoco".

Hron zawodzi i nie warto po niego sięgać powtórnie. Na sklepowych półkach można bez trudu znaleźć o niebo lepsze piwa w tym przedziale cenowym. A szukając po sąsiedzku (np. Krakonos), nawet piwa wybitne. W przypadku Primatora potwierdza się stara, banalna i wyświechtana prawda, że ilość nie zawsze idzie w parze z jakością.
5.0 vol / C+

niedziela, 25 listopada 2012

Bombardier Premium Bitter

Angielskie piwa to ciągle u nas rzadkość. Nawet jeśli się pojawiają to ceny przyprawiają o zawrót głowy. Tym bardziej trzeba się cieszyć, gdy możemy w rozsądnej cenie poznać klasyczny angielski styl wprost z wyspiarskiego browaru. Nie jest to oczywiście browar niszowy, ale zważywszy na jakość oferowanych produktów tej stajni (patrz Double Chocolate Stout), pewnym kredytem zaufania warto go obdarzyć. Bombardier od Wells & Youngs reprezentuje najbardziej klasyczny styl: bitter, w wersji premium bitter, a więc mającej uchodzić za wizytówkę. Przy okazji (niestety) z pewnością pojawi się refleksja dotycząca jakości i poziomu brytyjskich dużych browarów w kontekście rodzimego rynku. Ale dość narzekania.

Po przelaniu do kufla naszym oczom ukazuje się znakomicie sklarowany płyn w barwie ciemnej miedzi, wyjątkowo efektownie się prezentujący, zwłaszcza że kremowa piana wieńczy zawartość szkła i nie zamierza odpuścić, klejąc się doń niemiłosiernie. Zapach bardzo przyjemny, niesie ze sobą aromatyczny słód i królestwo angielskiego chmielu z całym jego dobrodziejstwem. Wizualnie Bombardierowi nie można nic zarzucić, a z pewnością w konkursie na najbardziej klasyczny wygląd bittera, zająłby on zasłużenie wysokie miejsce. Po pierwszym łyku emocje nieco zostają ostudzona, ale podkreślam: nieznacznie. W smaku da się wyczuć alkohol i to jest zła wiadomość tonująca nieco pierwsze wrażenie. Poza tym jest bardzo dobrze. Goryczka głęboka i całkiem mocno pobrzmiewa, aż do średniego finiszu, ujawniając nam opiewaną chwałę  chmielu Fuggles - żywiczność, nuty tropikalne i anyżowe, wszystko jednak stonowane, nienachalne, z iście brytyjską powściągliwością statecznego dżentelmena. Do tego słód, z wyraźną dominacją nut karmelowych i minimalnie palonych. Na podniebieniu pojawia się lekki kwaskek wtórujący wspomnianemu alkoholowi, co w efekcie nieco podkreśla jego obecność. Z jednej strony ta kombinacja sprawia, że ogólny charakter Bombardiera jest ożywczy pomimo niewielkiego wysycenia (naturalnego dla tego stylu), ale z drugiej strony staje się przyciężkawa i trochę irytująca na dłuższą metę. Niemniej jednak, kiedy tempo degustacji spada wada ta zdaje się rozmywać w dominujących zaletach. Jeśli zatem chcesz spędzić cały wieczór przy tym piwie, nie spiesz się, daj sobie czas na długie dysputy i dobrą zabawę, którą Bombardier ma podkreślić a nie zastąpić. Wtedy nie będziesz zawiedziony. Etykieta przyciąga wzrok krzyżem św. Jerzego, który to symbol jednocześnie kojarzy się z krajem rodzinnym Bombardiera. Nie ma w niej zaskoczenia, ale pewna solidność połączona z dyskretnym smakiem warta jest odnotowania.

Pomiędzy B a B+ (w związku z pewnymi chemicznymi dodatkami - w końcu na jaką cholerę to paskudztwo dodawać do naturalnych piw - postanowiłem skłonić się do oceny nieco niższej).
5.2 vol / B

środa, 21 listopada 2012

Herold světlý kvasnicový pšeničný ležák

Pivovar Herold to mało u nas znany browar warzący całkiem ciekawe piwa, dlatego zachęcam wszystkich odwiedzających naszych południowych sąsiadów, by osobiście zapoznali się z ofertą z Brzeźnic. Konsekwencja w prezentowaniu medali na etykiecie, może łatwo nas zmobilizować do weryfikacji zasadności ich przyznania, co jednych wprawi w błogi nastrój innym zaś pozwoli poczuć się recenzentami recenzentów. A propos: etykieta całkiem przyjemna, niemiłosiernie poprawna, w tej swojej klasyczności prawie urocza, a z pewnością sympatyczna. Przewrotny napis (raczej niezamierzona to przewrotność) głosi, że mamy do czynienia z pszenicznym lagerem, co przywodzi na myśl Książęcą pszenicę z Tychów, dość krytycznie onegdaj przeze mnie potraktowaną. Ale bez obaw - to najzwyczajniejszy w świecie weizen w z bawarskim rodowodem, do tego niepozbawiony błysku oryginalności.

Najpierw zapach w którym wyraźnie dominują goździki i banany, te ostatnie niemal osaczają nozdrza. Płyn złoty, mętny. Wysycenie całkiem spore, piana średnio gruba, stara utrzymać się długo, i więcej w tym zamysłu niż wykonania. W połowie kufla zmęczona opada i szukaj wiatru w polu.
Smak wyraźnie słodowy, choć niepozbawiony zwiewnej goryczki, która niemniej jednak jest na tyle łagodna, że można ją przegapić. Za to w finiszu aromaty chmielowe występują już całkiem pierwszoplanowo, ale stanowią jakby dopełnienie niezwykle gładkiego słodu wybrzmiewającego przez długi czas. Wracając do smaku: bananowe estry, rozciągnięto tutaj do granic możliwości. Chwilami sąsiadują z gumą balonową i zaskakującym znienacka miodem gryczanym, a gdzieś w tle pobrzmiewa jabłko. Do tego oczywiście goździki tak wtopione w aromat, iż wydaje się jakbyśmy żuli płatki tego kwiatu. Na koniec orzeźwiające nuty cytrusowe i przytłumione drożdżowe echo. Sporo tego, choć odnoszę wrażenie, że wkradł się do receptury mały zamęt. W zależności od tempa spożycia przeszkadzają dwie rzeczy: pijąc szybko, duszkiem, słodowa część zbyt dominuje, stając się przyciężkawa, natomiast degustując spokojnie, powoli racząc się niewielkimi łykami, goryczka zaczyna się uwydatniać i oddzielać od całości burząc harmonię smaku.

Słodownia browaru Herold. Coraz to rzadszy widok w browarach.

Raczej nie wychylisz tego trunku więcej niż dwa kufle, ale w końcu nie musi to być wadą. Tak czy owak Herold to całkiem przyjemny pszeniczniak, z wyraźnymi aspiracjami przełamania bawarskiego schematu. Czy zakończyło się to sukcesem? Zapewne znajdzie się wielu, którzy taką opinie podzielą, dla mnie jednak jest to sukces połowiczny, co nie przeszkadza ocenić tego piwa pozytywnie. Coś pomiędzy B a B+.
5.0 vol / B

poniedziałek, 19 listopada 2012

Vyškovská Desítka

Mając na uwadze poprzednie produkty Vyskovskiego browaru, oczekiwałem solidnego trunku,  wpisującego się w miły trend małych czeskich browarów, warzących lepiej od komercyjnych braci. Nie zawiodłem się.

Desitka siłą rzeczy jest piwem przeznaczonym do powszedniego spożycia i mało kto rozwodzi się nad jej zaletami. Niejednokrotnie wspominałem o  tym, że dla większości najważniejsze jest to by nie przeszkadzała w czynnościach, którym towarzyszy. Próby uczynienia z niej napoju wyrafinowanego i zasługującego na szersze omówienie, nie należą do częstych, a nierzadko spełzają na niczym, niosąc ambitnym porażkę. Tym bardziej należy docenić próby udane łączące subtelny i lekki charakter będący znakiem rozpoznawczym tej pilzneńskiej rodziny, z elementami starającymi się troszkę go
wywindować, podrasować czy też zwyczajnie ubarwić. Vyskovska desitka zalicza się do takich piw i chwała jej za to, że planując długie posiedzenie, nie będziemy zagubieni w dobrze zaopatrzonej piwotece.

Kolor szczerozłotego samorodka, wysycenie porządne i całkiem aromatyczny zapach, rozpoczynają nasza przygodę. Piana niestety niezbyt pokaźnych rozmiarów, ale może to być wynikiem niedbałego zaserwowania. W zapachu dominuje wyraźnie, czysty słód, pozbawiony naleciałości. Całkiem przyjemnie wnika on do nozdrzy, a chmielowe tło, podkreśla ten aromat. Smak to idealna wypadkowa dwóch klasycznych składowych pilznera: głęboka i szeroka goryczka, nienachalnie wtórująca wspaniałym słodowym aromatom, pełnym letniego siana, świeżego pieczywa, odrobiny kwiatowości i śladowym ilościom lipowego miodu. Finisz średniej długości, w którym im bliżej końca, tym bardziej do głosu dochodzi chmielowy aromat. Pivovar Vyskov uraczył nas świetnym piwem, będącym niemal kwintesencją stylu. Łagodnym, orzeźwiającym, aromatycznym i niezwykle sesyjnym trunkiem, o którym warto pamiętać nie tylko w czasie lata.
4.2 vol / B+

wtorek, 13 listopada 2012

Altbier, Pils, Piwo na Miodzie Gryczanym - Browar Jabłonowo



Paczka przyszła dyskretnie, bez wielkiego szumu i zapowiedzi, tak po prostu. W środku 3 piwa. Ale po kolei. Browar Jabłonowo to stały bywalec dużych sklepowych sieci. Niby jest mały, trochę regionalny, starał się nieco wygrać na modzie preferującej odmienne browary od koncernowych, jednak zawsze trącił lekką tandetą, choć ambitnie próbował to emploi przełamać - na przykład flagowym Belfastem, który do dzisiaj stanowi marketingowy atut browaru. Szeroki katalog piw obejmuje zarówno typowe mózgotrzepy, strongi, mocne i inne wymysły na szybką akcję, jak i jakieś cudaki typu Pedritos. Od sasa do lasa, ale taka a nie inna jest myśl przewodnia w Jabłonowie. Ostatnio coś drgnęło i wprowadzono kategorię piw dla tzw. konesera i stąd akcja, w efekcie której na moim stole wylądowała drewniana skrzyneczka skrywająca trzy specjały. "Browar Jabłonowo" staje się tylko przypiskiem do "Manufaktury Piwnej". W dobie industrializacji termin manufaktura miał zdecydowanie pejoratywne zabarwienie, a teraz by zaimponować konsumentom i odwołać się do kulturowych kodów, wyrażenie to wraca do łask. Ma się kojarzyć z solidnością, ręczną robotą i ekskluzywnością. Zatoczyliśmy już koło, a dzięki koncernowym produktom, nowoczesny kojarzy nam się źle. Takie czasy...

niedziela, 11 listopada 2012

Freibergisch Bockbier

Piana przyjemnie szeleści, wtórując tańczącym liściom za oknem. Trochę sobie zaszeleściła i szybciutko opadła, ale zważywszy na wysoką zawartość alkoholu nie powinno to raczej dziwić. Kolor ciemnobursztynowy, płyn sklarowany nienagannie, wysycenie poniżej średniego. Zapach ubogi, rachityczny, minimalne aromaty słodowe, na doczepkę odrobina karmelu i tyle. Smak ciekawie zbalansowany czyni z tego trunku całkiem przyswajalny napitek, a przecież alkohol wyraźnie jest wyczuwalny, co jednak w niczym nie przeszkadza w degustacji. Właściwie uzupełnia on bukiet i nieźle wtóruje pozostałym komponentom. Na początek przede wszystkim słód, ale nuty palone tudzież karmelowe stanowią istotne tło dla słodowego spektrum, później łagodna ale głęboka goryczka finiszująca całkiem długo. Trochę owocowych i winnych śladów dopełnia całość i pomimo wszechobecnego alkoholu, nasz bock zdaje się lekki niczym piórko - no może będzie to raczej pióro, ale jednak. Nieczęsto spotyka się nuty alkoholowe, bez których piwo traciło by swoje zalety. W tym przypadku tak jest i nie wiem właściwie czy to wynik specyficznego nastroju, w którym wysokie procenty stanowią świetne dopełnienie dnia, czy to bezsprzeczny walor saksońskiego trunku. Pod koniec uwydatnia się karmelowa słodycz i całkiem miłe palone, nawet wypada zaryzykować stwierdzenie:palące, przypominające klasyczne brandy, aromaty.

Wypić więcej niż butelkę byłoby zdecydowanie trudno, w przypadku niektórych ustrojów stanowiłoby to nawet działanie zahaczające o szaleństwo i mogące zakończyć się rubasznym pośpiewywaniem zapomnianych szlagierów, ale jeśli szukasz czegoś zdecydowanego by zaakcentować jakąkolwiek okazję, a mocniejsze trunki nie leżą w twojej naturze, bockbier z Freiberga będzie adekwatny i wprowadzi cię w odpowiedni nastrój. Oczywiście nie jest to piwo wybitne, raczej wypadałoby go zaliczyć do tych napitków, które albo przypadną do gustu po pierwszym łyku, albo pozostawią po sobie wiele wątpliwości. Innymi słowy: polecam ale nie gwarantuję, że degustacja ta nie będzie jednorazowa.
6.7 vol / B

czwartek, 8 listopada 2012

Magaryčių Alus

Litwa kojarzy nam się raczej z wymęczonym wieszczem (dygresja: dzisiaj międzynarodowy dzień stouta). Niektórym z polską przebrzmiałą i ciutkę peryferyjną mocarstwowością. Dla wielu z nas to z pewnością jeden z najbardziej niezbadanych i egzotycznych sąsiadów, pomimo pojawiających się tu i ówdzie wzmianek. Jak w takim przypadku nie spróbować ich piwa, zważywszy na jego względnie łatwą dostępność. A przecież nic tak nie przybliża i charakteryzuje obcych jak ich używki. Rozwinięcie dygresji: (ale chaotyczny zapis:) dzisiaj międzynarodowy dzień stouta. Trochę dziwaczna nowa świecka tradycja, raczej komercyjna fanaberia, zabawa pomysłem, trudno przecież sobie wyobrazić, że każdy styl reprezentowany choćby w BJCP wyróżniono by odrębnym dniem. Czekałoby nas świętowanie dwa razy w tygodniu. Trochę przewrotnie zatem biorę się za degustację piwa, które ze stoutem nie ma nic wspólnego, w dodatku wywodzącego się z kraju lezącego tuż za północno-wschodnią granicą, choć mniej znanego od ojczyzny czarnego, spalonego piwa z kremową pianką.

Litewski specjał zaserwowano w butelce zamykanej krachlą i ozdobioną etykietą przypominającą produkty domowe. Jak się okaże te swojskie tropy i konotacje są jak najbardziej uzasadnione. W kuflu pojawia się bursztynowy płyn, pod światło przypominający świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, z racji tego, że mętność piwa jest niebywała. To bowiem ilość drożdży zalegających na dnie butelki, odpowiada za taką a nie inną prezencję trunku. Wysycenie nikłe, niemal zamierające już w czasie przelewania do szkła. Piana znika szybko jak amfora, trudno ją zauważyć czy zapamiętać. Zapach słodowy, z odrobiną łąkowego siana. Smak wybitnie słodowy, ozdobiony nutami siana, letniego miodu i całkiem sporą dawką chleba. Wyraźnie da się także wyodrębnić kwiatowe aromaty i przejrzałe owoce. Przechylając kufel, raz za razem, na dnie majaczą opadłe drożdże rysując fantazyjne kształty. Nie ma co mówić mamy do czynienia z czymś wizualnie niecodziennym i niespotykanym na rodzimym rynku. Finisz raczej krótki, w którym pobrzmiewa orzechowe echo. Pije się Magaryciu całkiem przyjemnie, lekko skonfundowanym aparycją trunku ten czas spędzony nad kuflem wypełni próba ogarnięcia zawartości, choćby w kontekście technologicznym (przecież to wygląda jak zupa właśnie uwarzona w zakamarkach gospody!), zatem na monotonność nie będzie można narzekać. Przyzwyczaiwszy się już do tego anturażu, może poczuć lekkie zmęczenie, zwłaszcza w odniesieniu do "wiejskiej" części bukietu (siano, kwiaty, ulęgałki itd.) ale z pewnością nie nastąpi to szybko. Mówiąc bez owijania w bawełnę, można spokojnie wychylić kilka szklanic litewskiego trunku i choć nie należy on do wybitnych, wyczuwamy przyjemną nić sympatii. Zwłaszcza myśląc o łąkach, bezkresnych polach i słonecznych popołudniach na wsi. Sielski obrazek z dawnych lat, rozkosznie zmącony drożdżami i alkoholem. Solidne B, ale planując łąkowy piknik z litewskim piwem, radzę uważać na wysoką zawartość alkoholu.
5.8 vol / B

wtorek, 6 listopada 2012

Permon Světlý Ležák

Zakręcił się w nosie zapach chlebowo-zbożowy, bardziej przypominający kellerbiera niż czeskiego pilznera. Przez niego przebija wyraźne masło, jakby stał przed nami talerz świeżo posmarowanych pajd chleba. Im dłużej wciągam ten zapach tym mniej mi on odpowiada, ale w samym preludium niespecjalnie drażni on moje zmysły. W końcu nie muszę intensywnie wąchać i wąchać... Kolor pięknie złoty, pojawia się lekkie zmętnienie jak u niektórych bawarskich kuzynów. Piana biała, wyraźna i dumna, pieści z lubością kufelek. Wysycenie tego trunku raczej średnie, w każdym razie dwutlenek węgla nie atakuje naszych nozdrzy od drugiej strony. Svetly lezak Permona to "jedenastka" czyli dokładnie pośrodku czeskiej tradycji. Możemy zatem spodziewać się połączenia wysokiej pijalności i sycącej treściwości. Pierwsze łyki dowodzą, że istotnie w tej materii udało się osiągnąć kompromis.

Piwo jest subtelnie wyważone, co z biegiem lat zaczynam doceniać coraz bardziej. Pośród hardych przedstawicieli czeskich gigantów, taka harmonia jest balsamem, którym z radością przychodzi się delektować. Jeśli szukasz nut słodowych z łatwością je odnajdziesz, jeśli natomiast gustujesz w goryczce, bez trudu ją zidentyfikujesz. Jednakże ustalenie co tutaj wiedzie prym będzie niezwykle trudne. Słód atakuje podniebienie chlebowymi smakami, czuć także wspomniane nuty zbożowe, trochę suszonego siana i śladowy miód lipowy. Goryczka stara się nie drażnić, w pierwszej fazie neutralizuje słodową głębię, by w finiszu rozkwitnąć bujnym aromatem. To właśnie końcówka wybrzmiewa niewiarygodnie długo i jest jedną z mocnych stron sokołowskiego pilznera. Po pewnym czasie gdy ziołowość żateckiego chmielu znika za horyzontem podniebienia, pojawia się maślana kwaśność, którą z bólem serca muszę odnotować i wystawić na światło dzienne,chociaż przez sympatię chciałoby się tę ewidentną wadę ukryć jak najgłębiej. Gdybym dysponował czarodziejską różdżką bez wahania bym jej w tym przypadku użył bo Permon uwarzył naprawdę porządnego pilznera. Niemniej jednak z trudem jestem sobie w stanie wyobrazić spędzenie przy tym trunku długiego wieczoru, a w tym kontekście to niemal porażka. W końcu taki właśnie cel przyświeca większości producentom pilznera. Wspomniana wada powinna przyprawić sladka o pąsowe policzki i zmobilizować do niezbędnych korekt, na jakie ten trunek zasługuje. Ocenę sprawiedliwie zaniżyć jednak trzeba, choć przez wzgląd na możliwą perspektywę poprawy, postaram się być nie taki surowy. Na razie coś pomiędzy B a B+. Czekam na więcej.
4.1 vol / B

poniedziałek, 5 listopada 2012

Permon Pšenične

Kolejny przedstawiciel czeskiego browaru Permon (i nie ostatni). Sokołowskie wyroby niejednego zaskoczą, a obszerny katalog produkowanych piw gwarantuje dużo zabawy. Zaczynajmy.

Wysycenie potężne jak islandzki gejzer, zdaje się niemal rozsadzać kufel. Piana na pół kufla nie zamierza opaść choćby o połowę. Jak wiadomo te cechy w przypadku piw pszenicznych nie należą do wątłych, ale tutaj mamy coś co może zadziwić niejednego piwosza. Kolor jasnosłomkowy bardzo ładnie komponuje się z bielą spienionej czapy. Zapach drożdżowy z nutami banana i goździków. Pszenica z Permona posiada ekstrakt 11 Blg i kusi żółto-pomarańczową etykietą z wizerunkiem pary rolników, w rycinie nawiązującej do złotych lat 50. i ciężkiej pracy na roli w skolektywizowanym gospodarstwie. Większość i tak nie skojarzy historycznego kontekstu, więc pozostaje jedynie cieszyć się ze zgrabnej szaty graficznej.

Zwięzła, by nie powiedzieć skromna strona internetowa, donosi nam jedynie o zawartości ekstraktu, alkoholu, kolorze i temperaturze serwowania. Króciutki opis nie precyzuje jakich składników użyto do uwarzenia tego piwa. Choć wyczuwam wyraźnie chmiel żatecki, a to oznacza, że Permon uraczył nas recepturą, w której wytrawne nuty nie będą ospale chować się w dalekim tle. Mamy tutaj wszystko co potrzeba - wyraźne banany, niemal cierpkie cytrusy, goździkową nutę a wszystko to podlane chmielowym sosem. Całość świetnie zestawiona, z lekką fantazją i odwagą eksperymentatora, charakteryzującą tylko doświadczoną rękę. Kto miałby odwagę warzyć bawarski specjał na własną modłę? Należy zaznaczyć z całą stanowczością, że pobrzmiewają tutaj wyraźne echa bohemskiego pilznera co czyni z tego trunku produkt wielce oryginalny. Ta próba fuzji w przypadku Permona wyraźnie się powiodła, w przeciwieństwie do pszenicy z Browaru Tyskiego, który uwarzono z myślą o podobnym celu. Polski produkt nie wyszedł z tej sztuki obronną ręką, a czeski przykład dowodzi, że mogło się to udać.

Jeżeli szukacie oryginalnej pszenicy, lub nie jesteście entuzjastami piw łagodnych, preferując raczej wytrawne, nachmielone trunki, spróbujcie pszenicy z Permona. Gwarantuję, że kilkoro z was zmieni swoje zapatrywania na ten styl.
4.6 vol ( na butelce napisano min. 5) / B+

niedziela, 4 listopada 2012

Permon India Pale Ale P.I.P.A

Permon IPA czyli P.I.P.A to czeska wariacja na temat brytyjskiego stylu. Miałem okazję degustować ten trunek zarówno z kija jak i z butelki. Poniżej kilka refleksji z tych dwóch wydarzeń.

Odwiedziwszy praską knajpę Zly Casy (tutaj kilka słów o tym miejscu), na pierwszy ogień wybrałem złocisty trunek, którego cena, choć wcale nie niska, nie przyprawiała o zawrót głowy. Przede mną w kuflu pojawił się bursztynowy, sklarowany płyn, cieszący oko urodą, z niewielką pianą i takim też wysyceniem. Butelkowany odpowiednik powiela te cechy jedynie w kolorze, prezentując lekko zmętniały płyn o nad wyraz obfitej pianie i dość potężnym wysyceniu. Lana wersja została wyposażona w chmielowy zapach z ziołowym tłem, w wersji butelkowej, te aromaty występują nieco mniej intensywnie. W obu przypadkach słód bardzo delikatny i "panoramiczny", czyli stanowiący szerokie tło dla tego, co w tym stylu charakterystyczne: dość dużej dawki głębokiej goryczki, która jednak nie jest zbyt nachalna. Charakterystyczne dla amerykańskiego cytrusowo, żywiczne nuty, w przypadku P.I.P.Y schodzą na odległy plan, bardziej eksponując goryczkę jako taką, a aromat jedynie sygnalizując. Takie rozwiązanie przybliża ten trunek bardziej do wyspiarskiej rodziny niźli tryskających żywotnością amerykańskich kuzynów, pomimo - jak zaznaczył producent - użycia amerykańskich odmian chmielu. To kolejny przedstawiciel czeskich IPA próbujący zachować europejski profil (Jubiler Amber IPA)

Wersja butelkowa w odróżnieniu od beczkowej siostry, naznaczona została niezbyt szczęśliwą kwaśnością, która siłą rzeczy obniża końcową ocenę, a została sprowokowana być może na zbliżający się termin przydatności do spożycia. Niemniej jednak do końca wyznaczonego jej czasu jeszcze trochę zostało, więc takich mankamentów piwo mieć nie powinno.

Permon IPA to całkiem udany specjał, zwłaszcza w wersji lanej i śmiało mogę go polecić entuzjastom brytyjskich trunków. Do tego niebanalna etykieta i aura egzotyki pośród morza pilznera lejącego się w tysiącach czeskich gospód. Piwo niemal sesyjne stworzone w celu alternatywnej pubowej degustacji przez cały wieczór. Sprzyja temu niewysoki ekstrakt (jak na styl) 14 stopni Blg i akceptowalna w takich przypadkach zawartość alkoholu. Smacznego!
5.7 vol / B+ (butelka B)

sobota, 3 listopada 2012

Pilsner Urquell

Pilsner Urquell obchodzi 170 lecie swojego istnienia, a w dobie marketingowych akcji, nic tak nie wzmacnia wizerunku jak okolicznościowe produkty. Oczywiście kiedyś podobne akcje również nie należały do rzadkości, ale z reguły organizowane były w jubileusze bardziej okrągłe.
Dygresja: czy ktoś jeszcze pamięta rok 1956 i setną rocznicę Browaru Żywieckiego? Z opowieści mojego ojca wyłania się arena przepełniona dantejskimi scenami.

Pilsner Urquell, zwany w ojczyźnie Pilsner Prazdroj, to browar i marka niemal mityczna. Kamień milowy, a będąc bardziej drobiazgowym - kamień węgielny najpopularniejszego stylu piwa na świecie. O genezie stylu i historii browaru przeczytacie bez trudu w annałach internetu, zatem pozwolę sobie przejść od razu do sedna.

Jubileuszowa edycja Prazdroja została opakowana w nietypową, litrową butelkę zamykaną krachlą. Zdobi ją adekwatna, gustowna etykieta, a całość wpakowano - wzorem ekskluzywnych trunków w tekturowe pudełko. Całkiem to ładne i przyjemne. Z informacji wydrukowanych na opakowaniu dowiadujemy się, że piwo ma 11.8 procent ekstraktu i 4.4 procent alkoholu. Dystrybutorem na terenie Polski tej światowej marki jest Kampania Piwowarska, a swego czasu pilzneńskie piwo było także warzone (oczywiście na licencji i pod nadzorem) w naszym kraju. Od tego czasu pojawiła się opinia, że polski odpowiednik nie dorastał nawet do pięt pierwowzorowi, a zaprzestanie produkcji w Poznaniu spowodowane było drastycznym spadkiem jakości trunku i zanikającym splendorem wśród odbiorców. Produkcja wróciła za południową granicę. W rzeczywistości przeniesienie produkcji spowodowane było bardziej prozaicznymi przyczynami (koszty, koszty). Kwestia jakości również nie do końca odpowiada obiegowej opinii (ponoć w ślepych testach degustatorzy nie znajdowali różnic), ale nie mnie się wypowiadać w tej kwestii, gdyż Urquell nie znajdował się w kręgu moich zainteresowań. Niemniej jednak ten ikoniczny browar obrósł w Polsce w szczególny rodzaj mitologii, wzmacnianej dodatkowo przez różnej maści wyrocznie odsądzające od czci i wiary wszystko co popularne.



Otwieramy tę potężną butelkę i przelewamy zawartość do kufla. Oczom ukazuje się przepięknie sklarowany płyn, w kolorze szczerozłotym. Piana całkiem spora, idealnie biała i drobnoziarnista. Wysycenie zdecydowane, objawiające się nieustannym przemierzaniem pęcherzyków gazowych w górę toni. Są one przy tym tak mikroskopijne, że oko w czasie ich obserwacji doznaje lekkiej fiksacji. Zapach minimalny, nieco przeciętny, niczym się nie wyróżnia. Przed nami najważniejszy test: smak. Podniebienie wypełnia bukiet wzorcowego pilznera. Mamy tutaj głęboką goryczkę, charakterystyczną dla czeskich chmieli, nieco ziołową, grapefruitową, odważnie wytrawną, którą uzupełnia najczystszy, niemal przezroczysty słód. To uzupełnienie jest zaledwie próbą równoważenia, gdyż nie stara się wyjść przed szereg. Goryczka długa i bezlitośnie podkreślająca walory całości. Pilsner Urquell to znakomite sesyjne piwo, potwierdzające swój światowy splendor. Nie jest piwem "arystokratycznym", bliżej mu do walki o środek, wykuwanie wzorca niż przełamywanie schematów i zaszczepianie piwowarskiego kunsztu nutami szaleństwa. Jednakże czego oczekuje czeski konsument, dla którego piwo to nieustanny towarzysz dnia? Zapewne trunku nienachalnego, uwydatniającego raczej moment i okoliczności  degustacji, niż niecodzienne walory samego piwa. Bardzo mocne B. A zważywszy na kontekst nawet B+.
4.4 vol / B+
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...