sobota, 27 października 2012

Kolekcja Specjalności Książęcego

Nie mam w zwyczaju bazować jedynie na własnych odczuciach i doświadczeniach, szczególnie kiedy kwestia dotyczy ogólnie pojętej piwologii. Oczywiście staram się jednocześnie nie ulegać kolegom po piórze, tworząc raczej skromna kronikę mojego ritual de lo habitual niż busolę nastrojów i trendów codzienności.  Nawyk konsumpcji spienionego specjału jest mój, więc i te wpisy odzwierciedlają raczej mapę jego ekspansji i reperkusji , a nie reakcję na opinie innych. Niemniej jednak, w przypływie skonfundowania zdarza mi się zerknąć do sieci by za pomocą guglowego ustrojstwa, wybadać co zacz. Szybka prasówka utwierdza mnie w przekonaniu, że już samo pisanie o akcji Kampanii, a także wprowadzenie jej nowych produktów do blogosfery powinno być sukcesem. Jest to oczywiście wynik odruchu wdzięczności, który w profesjonalnych relacjach nie powinien mieć miejsca. Ale my przecież jesteśmy jedynie pasjonatami wyposażonymi w ludzkie namiętności. Dlatego też możemy przez moment zaniżyć standardy i pochylić się nad trzema tyskimi muszkieterami by pomóc im wgramolić się w krąg naszych zainteresowań.

Kampania Piwowarska wprowadzając na rynek swoje nowe produkty pokusiła się o iście - nomen omen - książęcą promocję. Rozpoczęło się od wysyłki zestawów piwnych do blogerów, a skończyło na zaproszeniu ich do Browaru na pijarowy spęd. Z upominku skorzystałem, z odwiedzin zrezygnowałem, z uwagi na rezerwę dla marketingowych działań wielkich korporacji. Moja dezaprobata nie odnosi się tylko do koncernów piwowarskich, ale ogólnie tzw. wielkiego biznesu, jednakże w tym szczególnym przypadku mógłbym się poczuć z pewnością nieswojo na terenie zakładu, którego produktu, mówiąc eufemistycznie, nijak nie mogą zaliczyć się do kręgu kronikarskiego zainteresowania. Otrzymane piwa zamierzam opisać i tym sposobem uda im się przekroczyć próg, za którym zaczyna się internetowe życie (hehe). Ale żeby pozostać w zgodzie z przekonaniami, nie zamierzam się rozpisywać w jakiś szczególny sposób, by instytuty monitorowania mediów nie mogły zaliczyć tego wpisu do wartościowych ;). Do dzieła.

Stoją przede mną trzy piwa, które w lapidarny sposób muszę opisać i wystawić im ocenę. Już pierwsze przysparza niemało kłopotów. Książęcy pszeniczniak ze stylem do którego nazwa się odwołuje ma wspólne jedynie użycie słodu pszenicznego w nastawie (to raczej niesklarowany eurolager z domieszką tego ingredientu). Zapach rachityczny, dziwnie nieobecny, ze świecą szukać charakterystycznych dla tego gatunku nut. Do tego piana słaba jakby właśnie uszło powietrze z dziecięcego balonika, płyn niefotogenicznie mętny, kolor w normie. Smak odpowiada zapachowi, powtarzając wszystkie opisane przywary. Trzeba wiele samozaparcia żeby do tego trunku powrócić mając na podorędziu klasyczne pszeniczne piwa wprost z Bawarii, dostępne niemal bezproblemowo. W tym świetle sugerowana temperatura serwowania jest jak wybawienie z opresji: 1-4 stopnie C (tak, tak!) skutecznie pozbawi jakikolwiek trunek, choćby najgorszy, nawet szczątkowego aromatu. W mojej skali musi to być C (a nie mówiłem, że przy takiej małej rozpiętości ocen trudno będzie umiejscowić tyską pszenicę w pożądanym przez marketing przedziale).
4.9 vol / C  

Czerwony lager (nawiązujący do stylu vienna lager) ma zapewnić nam nieco mocniejsze wrażenia niż typowy pils. Podkreśla to zarówno kolor piwa jak i jego opis, w którym z lubością podkreśla się wyrazisty, esencjonalny i obfity w chmielowe aromaty bukiet. Rzeczywiście w kuflu pojawia się bursztynowy płyn, z pianą która wytrzymuje przepisowe 30 sekund, a nawet zahacza w swoim istnieniu o całą minutę, po czym bezpowrotnie odchodzi w niebyt. Wyczuwamy lekko karmelowe nuty, trochę palonego słodu, coś w rodzaju chleba wypiekanego w przyrdzewiałej foremce i uwaga – odrobinę chmielu. Jest on naprawdę wyczuwalny, podobnie jak alkohol, który po kilku łykach przebija się przez całość. Finisz słodkawy z goryczką zaszachowaną przez szajkę kwaszonych nut – niezbyt eleganckie to towarzystwo. Podsumowując, jest lepiej niż w przypadku szeregowego tyskiego, ale nie na tyle by wspiąć się na pierwszy próg. (dwa lata temu dałbym C+, teraz już nie umiem)
4.9 vol / C

Na deser zostawiłem piwo którego obawiałem się najbardziej ze względu na doświadczenia z rodzimymi piwami ciemnymi - Ciemne łagodne. W kuflu zadomowił się płyn o wiśniowej barwie, zwieńczony gruboziarnistą pianą w kolorze ecru. Piana średnio trwała, ładnie oblepia szkło. W zapachu królują dość nachalne przesłodzone karmelowe nuty wsparte biszkoptem, odrobina miodu i dziwnie przypalonym ziarnem. Kompozycja przypomina niezbyt wykwintny zapach dobywający się z domowego składziku obuwia (wybaczcie za nieapetyczne przerysowanie, ale takie skojarzenie przyszło mi na myśl), choć złożoność tego bukietu jest raczej bezprecedensowa wśród naszych koncerniaków. Dla mnie nie jest to jednak aromat, za który dałbym się pokroić. Smak nieco lepszy, gdyby nie nadmierne przesłodzenie całości. Pojawiają się nuty czekoladowe, orzechowe, a nawet goryczka pobrzmiewająca w tle, nieźle komponująca się z tym co pozostało z wytrawnych komponentów, przygaszonych przez męczącą słodkość. I niestety gdyby określić to piwo jednym słowem byłby to właśnie przymiotnik męczący. Oceniając warto zaznaczyć, że jest to pewna próba sprostania oczekiwania „damskiej” części rynku, i nie powiem, w ogólnym rozrachunku może okazać się całkiem udaną, choć konia z rzędem temu, kto wypije więcej niż jeden kufelek. Dla mnie jednak to zaledwie C z bardzo małym plusikiem, dodanym ze względu na kontekst.
4.1 vol / C
 


Na koniec warto coś pozytywnie: opakowanie całkiem przyjemne, zwłaszcza poręczne pudełko z magnesikiem uwalniającym przykrycie od niemiłego zawieszenia w przestrzeni lub niefrasobliwego ułożenia na konstrukcji. Do tego dedykowane szkło, oryginalne wafle i opis. Butelki także nieodstręczające oraz etykiety w stylu bezpiecznie-poprawnym, choć budzącym - u mnie oczywiście – ambiwalentne odczucia (te słody i szyszki chmielowe w tle…). Niemniej jednak lekcja dizajnerska została odrobiona na czwórkę (co przy takim budżecie reklamowym powinno być normą), a nieczęsto wśród gigantów się to zdarza. No cóż doszło do tego, że chwalić należy rower za to że jeździ…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...