środa, 26 lutego 2014

Tucher Helles Hefe Weizen

Tucher zadomowił się u nas i od jakiegoś czasu wyroby z Norymbergii uzupełniają przeciętną ofertę osiedlowych monopolów. Z portfolio browaru możemy wywnioskować, ze jest on nastawiony na masowego odbiorcę, świadczy o tym nie tylko ilość i rozpiętość asortymentu, ale choćby i fakt, że w naszych okolicach wysłannicy Tuchera zadzierzgnęli znajomości i rozprowadzają jego produkty. Oczywiście podstawą tego przybytku (jak na Bawarię przystało) jest piwo pszeniczne, które zachęcającą pieni się w kuflu.

Po otwarciu ciekawy zapach wwierca się w nos - banany, ananas, goździki i drożdże owiane potężną falą orzeźwienia. Zaczyna się nieźle. Przelewając do kufla formuje się drobnopęcherzykowa idealnie biała piana, która przez długi czas skrywa toń trunku. Kolor wyśmienity, śnieżno złoty płyn zmącony życiodajnym osadem idealnie wkomponowuje się w styl.

Czas na smak. No cóż, dawno nie piłem tak dobrze zbalansowanego pszeniczniaka. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie - co jest tylko pierwszym atutem (a tych nie brakuje), bowiem występowanie składowych zostało skomponowane mistrzowską ręką. Początkowo ujawniają się wyraźne i dojrzałe (ale nie przejrzałe!) banany, którym towarzyszy niezbyt ostry goździk. Wyraźna baza drożdżowa nie ujawnia zbytnio swoich maślanych korzeni, a w tle harcują cytrusy z ananasem na czele. Całość finiszuje cudownie miękkim i aromatycznym chmielem. Pomimo swojej lekkości Tucher posiada całkiem solidną bazę, choć o pełnej sytości mowy być nie może. Jeśli szukasz piwa do posiłku lub potrzebujesz natychmiastowego orzeźwienia, a nie specjalnie masz ochotę na gorzkie klimaty, znalazłeś faworyta. Tucher Helles Hefe Weizen zostanie twoim przyjacielem.

PS Ta recenzja zwiastuje nadchodząca wiosnę, która cały czas czai się w cieniu, gdzieś przemyka  ukradkiem, macha nam z oddali, co tej zimy wychodzi jej nad wyraz udanie. Czas skończyć z mocnymi piwami i wrócić do lekkości. Tucher pojawił się w lodówce dzięki dobremu przyjacielowi.
5.2 vol / B+

niedziela, 16 lutego 2014

Duvel

Jak wiadomo diabeł nie jest straszną i mroczną istotą, wyposażoną w żelazne atrybuty, to gość elegancki w dobrze skrojonym garniturze, świeżo ogolony i szarmancki. Do tego rezolutny, rześki i inteligentny. Niektórzy dopatrują się tak opisanej postaci w swoim otoczeniu przez co wydaje im się, że takie wcielenie diabła to np. bankierzy, współcześni kapitalistyczni demiurdzy - ja jednak myślę, że to błędny pogląd. Bankierzy to nierozgarnięci idioci, a diabeł woli zadawać się raczej z piwoszami niż bandą złodziei w garniturach.
Belgijski golden ale został nazwany diabłem, troszkę na przekór wszystkim klasztornym ornamentom wszechobecnym w belgijskich piwach. Jest to piwo niezwykłe, bo świetnie znane i rozpoznawalne, a to do czegoś zobowiązuje.

Od początku: piana potężna i biała jak ściany greckich domostw wystawione na pożarcie słońca. Kolor jasnożółty, słomkowo-mleczny, zapach orzeźwiający z wyczuwalnym chmielem, cytrusami i drożdżami spajającymi całość.
Smak Duvela  - jak na potężny woltaż - jest wyjątkowo głęboki. Mamy do czynienia z piwem pełnym i aromatycznym, dla którego wodnistość jest hańbiąca. Jednocześnie cytrusowe aromaty i wysokie wysycenie sprawiają, że owa okrągłość smaku podbarwiona została wybitnie rześką nutą. Balans goryczki i słodu znakomity, chmiel aromatyczny i długo wybrzmiewający, stanowi pewnego rodzaju osnowę dla spektrum smakowych łaskotań. Warto odnotować lekką maślaną nutę, która pobrzmiewa w tle i dodaje jedynie uroku. Do tego wspomniane drożdże wyłaniające się (lub będące odpowiedzialnymi) z owej nuty. Upraszczając sprawę - trochę to pszeniczniak bez goździków i bananów, ale te ostanie nietrudno wyodrębnić ze słodowej kompozycji. W owocowej partii smaku odnotowałem, morelę, brzoskwinię i słodkiego grapefruita. Jest owocowo jak w słoneczny dzień na wiejskim targu.

Duvel lubi zaskoczyć w każdym elemencie. I choć sprawia wrażenie łagodnego i letniego trunku nie próbuj zaspokoić nim pragnienia w upały, bo mocno uderzy do głowy. W kategorii piw przemysłowych to absolutny top, niełatwo także osiągalny w piwowarstwie rzemieślniczym.
8.5 vol / A-

środa, 12 lutego 2014

Hasen Bräu Weisser Hase



Uszaty kicuś dzierży w łapach kufel spienionego piwa. Jego berłem jest gałązka zwieńczona szyszkami chmielu. Niezbyt to oryginalne, ale trunek rekomendowany przez zająca nie może przecież być zły :). Hasen Brau to jak sama nazwa wskazuje, zajęczy browar z Augsburga czyli serca Szwabii w Bawarii. Tutaj rządzi pszeniczne piwo i ono będzie dzisiaj naszym głównym aktorem.

Po przelaniu do kufla zaskakuje biały kolor płynu, całkiem mętny i zwieńczony białą, gęstą pianą. W większości piwa pszeniczne posiadają odcień nieco głębszy. Czyżby w zasypie jasna przecież pszenica stanowiła większy niż zwykle udział? Bananowy zapach wydobywający się z butelki dość szybko wywietrzał ustępując miejsca nieokreślonej mieszaninie drożdży i goździków. 

Smak niespecjalnie próbuje się wyłamać z weissowego schematu. Mamy tutaj kwasek cytrusów, który balansuje w stronę kwaśności, wyraźne goździki i nieco maślane drożdże. Po prawdzie ta ostania cecha nieco drażni i zakłóca degustację, ale nie stanowi jakiegoś poważnego zagrożenia dla procesu degustacji. Bardziej niepokoi surowość bananów – nie ma tutaj subtelnych nut, lekko owocowych posmaków, słodkawych akordów, tak naprawdę oczekiwane banany bardziej przypominają skórkę bananową niźli samą jagodę. Goryczka niewielka, wybrzmiewa w finiszu, ale i tutaj prym wiodą maślane drożdże. Przez to na próżno cieszyć się tum trunkiem w upalne dni, niespecjalnie go widzę w roli eksperta od gaszenia pragnienia.



Albo odwykłem od poczciwych pszeniczniaków, albo trafiłem na mniej niż przeciętnego przedstawiciela. Niemniej jednak zając z Augsburga uwodzi – szczególnie kiedy stara się jednym susem opuścić czerwonego kapsla.
5.2 vol / B-
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...