czwartek, 14 lutego 2013

Leffe Bruin

Jak się powiedziało "a" trzeba powiedzieć "n". Było Leffe Blonde, zatem Leffe Bruin nie może czekać. Belgijski przedstawiciel ciemnego strong ale kusi swoim tajemniczym, kolorem. Barwa ciemnej miedzi intryguje obserwatora, a grubopęcherzykowa piana w kremowym kolorze chroni płyn przed wścibskim okiem. Po przelaniu do szkła owładnęły mną belgijskie aromaty. intensywny karmel, zatopiony w orzechu delikatnie został otoczony alkoholowym ramieniem - trzeba przyznać że owa woń C2H5OH pasuje tutaj wybitnie. A do tego przez całość przebija zgrabnie zestawiona wiśnia, za którą osobiście mało przepadam, ale w tym przypadku stanowi ona nieodzowny element tej harmonii.

Jeśli jesteś zwolennikiem złożonych, aromatycznych smaków, rozsiądź się wygodnie i poddaj swoje zmysły miłemu łechtaniu. Mamy tutaj wybitnie głęboki słód, w którym nie chcą się ukrywać rozmaite składowe, raczej eksplodują nam w ustach, na języku i podniebieniu. Karmel, orzech, wiśnia, rodzynki, suszone śliwki. Mało? No to jeszcze nieco róży, śladowe ilości dymu, akcenty chlebowe i przyjemny pieprz na samym końcu. Cały ten piwowarski majdan podlany został alkoholową nutą, która tak łagodnie i sprawnie wypełnia tło, że można się w niej zakochać. Bo nie ma nic lepszego od powściągliwej kochanki roztaczającej czujne oko nad swoim ukochanym. Goryczka nienachalna, nie trzyma w kleszczowym uścisku, choć nie pozwala zbytnio słodowi popuścić wodzy. Finisz długi, jak wspomniałem nieco pieprzowy i winny. I choć zestawiono wszystko z myślą o koneserach - nie wyobrażam sobie takiej dbałości o detal przy innej grupie docelowej - to zwykły tudzież okazjonalny "pijacz" z lubością wychyli pokala, skrywając onieśmielenie na inną okazję. Uczta ma wszak swoje radosne prawa.

Leffe Bruin to zdecydowanie ciekawszy krewniak jasnego brata, a do tego gładki i niesamowicie pijalny, co przy takiej zawartości alkoholu szybko sprowadza na manowce. Jeśli ktoś chciałby doszukiwać się słabych stron piwa, może zarzucić mu nieco pestkową goryczkę, która nie stanowi problemu przy pierwszych  - powiedzmy - dwóch kuflach. Potem może trochę nużyć. Leffe Bruin to wzorcowy przykład, jak komercyjny zarząd browaru nie tłamsi swoich podopiecznych i przede wszystkim klientów. Uszanujmy to, bo nie jest to zjawisko powszednie.
6.5 vol / A-

piątek, 8 lutego 2013

Rafun - snaps bir

Sznaps z piwem to wynalazek dla co bardziej niecierpliwych amatorów wirującej głowy. Wśród doświadczonych bywalców imprez oldschoolowych (czyli tych z lat 80 ubiegłego wieku) nazywany z lubością i nostalgią u-bootem, gdyż jak wiadomo ta łódź podwodna nie tylko swobodnie przemieszczała się pośród toni mórz i oceanów, ale dodatkowo zaopatrzono ją w niezwykle wybuchowe niespodzianki. Spożywało się toto w knajpach dolewając wprost do kufla (zazwyczaj pod stołem, by zakonspirować się przed czujnym wzrokiem barmana) lub bardziej oficjalnie zatapiając kieliszek okowity w złotej toni. Następnie przechylało się naczynie w taki sposób by sznaps w otoczeniu piwa rozgrzewał nasze trzewia.

Tyle przydługiego wstępu, choć uzasadnionego. Dzisiaj przede mną czeski specjał - RaFun, czyli przedstawiciel ginącego gatunku łodzi podwodnych wypełnionych wódką. 7% alkoholu nie jest odurzająco wysokie, przynajmniej w kontekście klasycznych u-bootów, ale w odniesieniu do piwa jest to już wartość całkiem spora. Plasuje ona ten trunek gdzieś w okolicach czerwonej skali na wymyślonej przeze mnie naprędce "piwnej wadze". Na etykiecie śmieje się do nas młody człowiek, zasłaniający sobie obsceniczne (nic tak nie gorszy jak golizna:) nagie sutki, zielonymi kępami trawy. Nie ma wątpliwości do kogo skierowano ten napitek.

Po otwarciu wierci nam w nosie chlebowy zapach, z niewielkim chmielem i wyczuwalną alkoholową wonią. Po przelaniu do kufla ukazuje się sklarowany płyn w złotym kolorze, z niewielką pianą, a w powietrzu dodatkowo gości przyjemny słodowy aromat minimalnie podbity śladowym diacetylem. O dziwo, nuty alkoholowe wspaniale się w tym towarzystwie ulotniły.

Smak nieco gorszy. Piwo jest dość gładkie i lekkie. Zatopiona "niespodzianka" nie jest groźna  jak niemiecki okręt, choć podstępnie podpływa pod nasze ośrodki koordynacji mowy i ruchu, atakując niewybrednie. Samo środowisko poruszania się łodzi to klasyczny czeski pilzner, z wyraźną goryczką i trochę miałkim słodem. Przydałoby się więcej treściwości, choć rozumiem intencje producentów - ma być mocne, lekkie, nieodpychające. DMS cały czas balansuje na krawędzi akceptowalności, często wysuwając peryskop, a nawet momentami nieostrożnie się wynurzając! I choć summa summarum nie rujnuje całości, zdecydowanie drażni.

Chcąc szybko wzlecieć na orbitę (lub bardziej adekwatnie - zanurzyć się w odmętach procentowego morza) RaFun spełni pokładane w nim oczekiwania i niczym statek pijany ze znanego wiersza, powiedzie nas swobodnie hen za horyzont. Trudno stwierdzić czy można na tym okręcie zagościć dłużej niż kilkanaście minut, ale to już problem wszystkich idących na łatwiznę. Osobiście preferuję przygody z treściwym strong ale, jeśli zamierzam odpłynąć odholowany jak Temerainea z obrazu Turnera.
7 vol / C+
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...