sobota, 14 września 2013

Książęce Jasne Ryżowe

Mam zaległą degustację do której niespecjalnie się paliłem, ale dni coraz krótsze, wieczory chłodniejsze, nie wypada więc się lenić, zważywszy na typowo letni charakter dzisiejszego bohatera.

Browary Tyskie robią co mogą by przypodobać się rosnącej rzeszy piwnych specjalistów, dla których koncernowy smak polskiego lagera przestaje wystarczać, a w zasadzie dla których ów smak staje się passe, demode, jak chcą tego z całego serca coraz liczniejsze rzesze domorosłych Jacksonów. Całe zjawisko ma w sobie typowo polski sznyt, będący wypadkową peryferyjności, niedouczenia i ułańskiej szarży rozpalonych głów. Przecież ani nie przybywa nam piwnych specjalistów, ani koncernowi przebierańcy nie myślą trafiać do wyedukowanej niszy, czyli jak zwykle gra pozorów z przymrużeniem oka.

W tej grze uczestniczy Książęce Jasne Ryżowe. Zacznijmy od aparycji, gdyż ona bez wątpienia jest podstawowym atutem tego trunku. Kolor świetliście złoty, idealnie klarowny, stanowiący wspaniałą arenę dla nieustannie pędzących ku górze pęcherzyków gazu. Piana drobnoziarnista, całkiem obfita, śnieżnobiała lubi oblepiać szkło.

Postanowiłem zrobić mały eksperyment w ramach którego zalecaną temperaturę serwowania (1-4 stopni Celsjusza) zignorowałem, uznając za niedorzeczną. Chciałem poczuć co siedzi w środku, a niemal zmrożony płyn przelatując przez gardło doprowadziłby moje kubki smakowe do paraliżującego przeziębienia.
Pierwszy łyk i coś odrzuca, pewna aptekarska nuta w goryczce wkrada się do całości i nie sposób się od niej opędzić. Gdzie podziała się ryżowa gładkość? Niepożądany posmak złamał go w stronę produktów przemysłu mydliniarskiego. Mój Boże! Lekko deprymujący początek, co będzie dalej? Z czasem jednak niedobre wrażenie otwarcia mija i przygasa w oswojonych zmysłach. Zaczynam dostrzegać słód, w miarę czysty i rześki, do tego całkiem wyraźne chmielowe nuty, jakby nieco zapomniane w koncernowych produktach, dumnie grejpfrutowe pobrzmiewające w finiszu. Ziołowy kręgosłup lagera w Ryżowym jest wyraźny, a dodatek białych ziarenek delikatnie łagodzi zadziorność słodu, który i tak tutaj nie gra pierwszych skrzypiec, więc jest raczej dopełnieniem charakteru, a nie dominującą cechą. Rachityczność bazy nie przeszkadza, mamy bowiem tę drugą stronę. Wytrawność piwa podkreślają - jak już wspomniałem - chmielowe aromaty. Oprócz grejpfruta i bujnej zieloności ziół, mamy nieco trawy cytrynowej i skórki gorzkiej pomarańczy. Nieźle. Pod koniec kufla zapomniałem o aptece, a jej obraz zrzuciłem na karb - wstyd się przyznać - raczej nieufnego nastawienia. Ryżowe, jak to w przypadku tyskich specjałów, mało nawiązuje do swojej nazwy, ciążąc bardziej do klasycznych niemieckich pilsów i warto podkreślić (lekko bijąc się w pierś) udaje mu się to, czym zasługuje na wyższa niż zwykle ocenę. Na pewno jest to najlepsza propozycja z limitowanej serii browaru, choć z drugiej strony spędzenie wieczoru tylko w towarzystwie Ryżowego, byłoby chyba ponad moje siły. Między C+ a B-.
4.5 vol / B-

wtorek, 3 września 2013

Bernard jedenáctka

Bernard raz udanie, innym razem już mniej, ale suma summarum to browar raczej przeciętny. Na dzisiaj przygotowałem jedenastkę, która zdaje się potwierdzać tę sinusoidalną ocenę przybytku z Humpolca. Nieco dziwią wysokie oceny tego trunku i nagrody na festiwalach.

Wysycenie spore, piana gruboziarnista trwała i kremowa. Zapach poprawny chmielowo-słodowy. Do tego momentu jest poprawnie, ale przed nami to co najważniejsze - smak.

Pierwszy łyk i uderza w kubki smakowe obfity i tłustawy słód - jakże przyjemnie się zapowiada! Jednak znika natychmiast to wrażenie po przełknięciu. Słód przemienia się w zbożowego stracha na wróble i do głosu dochodzi goryczka. Głęboka ale tępawa i całkowicie bez finezji. Finiszuje niezbyt długo i w wyraźnej opozycji do słodu, który nagle wyłonił się z odmętów płynu. Goryczka jak wspomniałem niezbyt wysokich lotów, nazbyt pestkowa, trąci lekko stęchłym posmakiem i niedojrzałymi ziołami. Wyraźnie da się także wyczuć metaliczną nutę, która jednak tak nie razi jak np. w rodzimym Brackim. W zestawieniu do słodu, akcentującego prowincjonalny zbożowy posmak, tworzy coś na kształt chemicznego pierwiastka, który towarzyszy nam od drugiego łyku i z każdą chwilą staje się nazbyt nachalny i co tu dużo mówić - nieznośny. Pomimo faktu, że nie jest to dominująca cecha tego trunku, nie sposób wymazać z pamięci tej nienaturalnej nuty.

Bernard z powodzeniem stara się wypromować na czeskim rynku piwnym (i nie tylko), na każdym kroku podkreślając swój tradycyjny rodowód (niestety dość mocno naciągany). Jednak jak to zwykle bywa poza szumnym marketingiem, bełkotem okraszonym górnolotnymi odniesieniami i nowoczesną stylistyką przekazu, niewiele z tych deklaracji zostaje. Pierwszy łyk to za mało...
4.5 vol / C+

poniedziałek, 2 września 2013

Crack American Stout - Pracownia Piwa

Na etykiecie jelonek chłodnym okiem wpatruje się w patrzącego nań piwosza. Reszta grafiki utrzymana została w równie beznamiętnej stylistyce. O amerykańskim rodowodzie zawartości ma świadczyć szeryfowy krój głównych liter i sama nazwa, mająca jednak więcej wspólnego z używkami nieco odmiennymi od alkoholu. Niemniej jednak  w tej minimalistycznej oprawie Crackowi jest całkiem do twarzy. Pracownia Piwa to podkrakowska inicjatywa, której uwagę zdecydowanie warto poświecić, zwłaszcza że zdecydowano się w tym przypadku na produkcję piwa we własnym browarze, co wśród młodych, polskich przedsięwzięć nie jest zbyt popularne, a ja  - kilkakrotnie już to podkreślałem, darzę sympatią browarników warzących swoje specjały w osobistej warzelni.

Wysycenie niewielkie, piana również nie imponuje. W zasadzie oczekiwana i nadzwyczaj pożądana kremowa kołderka znika natychmiast, co podbija smutek związany z końcem lata. No cóż, wszystko kończy się i zaczyna, zaklęty krąg cykli tarmosi nasze wnętrze, ale koniec końców to on wymusza mozolny ruch ku przyszłości. Jeśli niemile zaskakuje wspomniana piana, to cześć należy oddać zapachowi, który odrobinę ewoluuje, zmienia swoje natężenie i skład. Początkowo uderza zwiewny podmuch iglastego lasu, następnie ujawnia się gorzka czekolada, karmel i nade wszystko odstana, zimna kawa.

Pierwszy łyk zwiastuje małą ucztę. płyn jest aksamitny i oleisty, z powodzeniem rekompensuje brak kremowej pianki. Ciało piwne, czyli słodowa część, całkiem ponad średnią, wyraźnie ciążąc w stronę pełnej. Żeby oddać sprawiedliwość ocenie należy wyraźnie zaznaczyć, że ów słód nazbyt skomplikowany nie jest, i niespecjalnie chce uchodzić za zbożowego erudytę. Przede wszystkim czujemy lekko przydymione, podpalane nuty i spopieloną kawę okraszoną śladową ilością gorzkiej czekolady. Trochę brakuje karmelizacji. Goryczka natomiast - jak przystało na gatunek - nad wyraz rozbujana i to ona raczy w tym specjale grać pierwsze skrzypce. Początkowo silnie kwaskowy akord świeżych igieł, pestkowego grapefruita i mniszka lekarskiego, finiszuje bardzo długo, dominując zdecydowanie nad słodem, tłamsząc go po prawdzie i przechodząc dodatkowo aromatyczny flirt z drewnianą nutą. Ta chmielowa hegemonia nieco przytłacza, zrzucając na biedne barki degustatora uciążliwy bagaż IBU. Wniosek: receptura wymaga doszlifowania i konsumenckiego zbalansowania (czytaj: ugładzenia).

Pod koniec - kiedy smak zaczyna przemawiać do nas już tylko wersalikami, spokojnie moglibyśmy przyjąć cios tępym narzędziem w sam środek czaszki, zapewne przy tym nie jęknąwszy. Dla miłośników bezwzględnych rewolwerowców przemierzających dzikie prerie może być uczta, dla koneserów klasycznych stoutów już niekoniecznie, choć hände hoch raczej nie zaliczą.
4.7 vol / B
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...