czwartek, 21 marca 2013

Primator Stout (suplement)

Z cyklu powtórka z rozrywki, dzisiaj będzie stout z Primatora. Minął dość długi czas od ostatniej degustacji tego dżentelmena, a smaki i doświadczenie mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Browary także - pomimo, albo właśnie w związku z kontrolą jakości - modyfikują receptury. Jaki zatem jest ciemniak z Nachodu?

Po otwarciu butelki w nozdrza uderza zapach chmielu, a w następnej kolejności dopiero do głosu dochodzą charakterystyczne dla stylu aromaty palonego słodu. Po przelaniu do kufla na powierzchni formuje się pokaźna beżowa piana, całkiem przy tym apetyczna. Kolor diablo czarny, dopiero gdy skierować z kontry mocny strumień światła w szkło, pojawiają się ciemnorubinowe bliki.

Smak wybitnie wytrawny. Nie ma tutaj ni grama słodyczy. Panoszy się zawadiacko mocna goryczka. Intensywna, głęboka. nieco ściągająca i długo finiszująca. Słód do tego stopnia został zdominowany przez chmiel i palone nuty (one także nadają intensywności goryczy), że dopiero w finiszu przebija się nieśmiałe do przodu. Z owych palonych nut wyodrębnić możemy, gorzką czekoladę i wybitnie kawowe ślady. Całość raczej lekka w stronę półpełnej, zdecydowanie pijalna i sesyjna. Mając na uwadze wytrawność, wysoki poziom IBU i lekkość stout Primatora posiadł jeszcze jedną cechę, nieczęsto spotykaną wśród "ciemniaków" - jest on orzeźwiający. Nie rości sobie pretensji do zastąpienia schłodzonego pilznera, ale jednak ukoić w upalne dni zapewne potrafi.

Dwa lata temu oceniłem to piwo zdecydowanie za nisko, zarzucając mu odosobnienie goryczki od całości. Nie miałem racji (jak to zwykle bywa z osądami z przeszłości). Stout Primatora to świetne piwo na każdą okazję, i jestem dodatkowo przekonany, że jego wersja z kija spokojnie może dorównywać ikonom stylu.
4.7 vol / B+

środa, 20 marca 2013

Tucher Pils

Tucher pojawia się coraz częściej w naszej okolicy. Możemy spotkać jego produkty nie tylko w sklepach, ale logo browaru pojawia się także w szyldach restauracji. Miałem okazję kilka dni temu degustować właśnie produkt bawarskiego browaru w takiej knajpie i klasyczny dunkel, zachęcał do okazania szacunku. Dzisiaj butelkowy pils. Czy wart jest swojej ceny? Czy kreowany na legendę image zasługuje na atencję? Czy stary browar warzy ciągle świetne piwa, czy żenuje jak Pietrzak na YouTubie?

Zapach całkiem przyjemny, świeży powiew lupuliny w aliansie z chlebowymi i kwaskowymi nutami. Piana grubości męskiego kciuka utrzymuje się długo i oblepia szkło, wysycenie spore i radosne - niezliczone gromady bąbelków przemierzają toń trunku. Kolor jasno złoty, niemal z białawym podbiciem, rozświetla kufel słoneczną aurą. Po przechyleniu kufla w ustach rozpływa się klasyczny pils, choć wzorzec został lekko przełamany. Słód mocno kwaskowy, jakby kilka dni spędził na przytulankach z cytrynową skórką i owa egzotyczność wyraźnie zostaje w kompozycji przywołana. Do tego dalekie estrowe tony - coś na kształt czereśni. Nie wiem czy to ewokacja tych kojarzonych z wiosną i latem owoców, ale coś jest wyraźnie na rzeczy. Goryczka do tego całkiem spora, głęboka choć lekka i niezbyt dominująca. Jej wspaniała ziołowość i kwiecistość niesie obraz zielonej łąki. Finisz długi, trzymający w napięciu do ostatniej chwili jak porządny thriller.

Bawarski specjał zwiastuje ciepłe miesiące wypełnione krwistoczerwonymi pasmami zachodzącego, letniego słońca i palonych przy tej okazji ognisk. W tych okolicznościach można Tuchera wypić z całą pewnością więcej niż 4. W zimowe wieczory będzie co wrażliwszych meteoropatów raczej drażnił, gdyż każdy jego atrybut skradziony został radosnej porze roku, kiedy serce i dusza rwie się do przodu. Piwo zdecydowanie do eleganckiego spożycia, a nie kominkowej degustacji. Niemniej jednak B+ całkiem zasłużone i zdecydowanie mocne.
5.0 vol / B+

czwartek, 14 marca 2013

Bernard Sváteční Ležák

Bernard stara się utrzymać kurs wyznaczony przez właściciela po 1991 roku - łączy w sobie dyskretną choć zdecydowaną promocję z trunkami kojarzonymi jednoznacznie z czeską krainą. Wystarczy jeden rzut oka choćby na internetową stronę domową browaru by zauważyć nieco korporacyjny sznyt i pełen rozmachu prowadzony marketing. Portfolio wypełnione zostało w przeważającej części niepasteryzowanymi pilznerami, od klasycznej desitki po tmave. Bernard stara się również być obecny na zagranicznych rynkach, w czym zdecydowanie ma pomóc nasz dzisiejszy bohater Bernard Svatecni Lezak zwany w Europie Celebration Lager.

Dedykowana stylowa butelka (krachla) i etykieta utrzymaną w stonowanych kolorach (całość prezentuje się nad wyraz elegancko, choć próżno doszukiwać się tutaj - co zrozumiałe zważywszy na grupę docelową - jakiejkolwiek rewolucji designerskiej) skrywa w sobie złoty płyn, który po przelaniu do kufla nie imponuje pianą. W zapachu wyraźnie uderza diacetyl po którym do głosu dochodzą kremowe drożdże. To skondensowanie maślanych aromatów wnosi w serce nieco niepokoju, lecz być może wynika ze zwykłego nagromadzenia w wolnej przestrzeni pomiędzy trunkiem a uszczelką rzeczonych lotności. W smaku jest nieco lepiej. Diacetyl stara się jak może dopełniać całości, ale czasem wychodzi za bardzo przed szereg. Goryczka wyróżnia piwo z tłumu, lekko wysuszająca, leczniczo ziołowa, z głębokim pestkowym finiszem. Słód niezbyt wyraźny, mocno zwarty i ledwo wyczuwalnymi estrami, które nabierają kształtów w obliczu pestkowego finału. Zdecydowanie finisz podnosi ocenę Bernarda. Tak spokojnego dialogu dwóch przeciwstawnych żywiołów - trawiasto-ziołowo-pustynnego chmielu i owocowych posmaków z wyraźnie (przynajmniej dla mnie) wyczuwalną morelą, nie spotkałem dawno. Trochę szkoda, że te ciekawe owocowe nuty są zdominowane przez chmiel. Oczywiście przyczyna tego nie jest sama lupulina, ale raczej mała treściwość Bernarda, która mimo wszystko, powinna być odrobinę większa. Mamy zatem piwo dwubiegowe: na pierwszym biegu nieco jednostajne z chwilami fałszywymi akordami maślanego instrumentu, ale gdy znika już za zakrętem, wrzuca bieg drugi bardziej finezyjny i rześki nie pozwalający odpłynąć wspomnieniom słonecznych, letnich dni.



Bernard nie należy do najwybitniejszych czeskich browarów, zdarzają mu się potknięcia (choćby seria piw owocowych), ale z całych sił stara się trzymać swój poziom. Miejmy nadzieję, że jego droga będzie wiodła tylko ku lepszemu. Solidne B.
5.0 vol / B

PS Cena tego piwa w polskich sklepach woła o pomstę do nieba (8 zł). Na szczęście za naszą granicą (a mam ten przywilej, że jest ona dla mnie tuż, tuż) można nabyć butelkę za przyzwoitą cenę.

piątek, 1 marca 2013

Mönchshof Maibock

Koziołek biegający po wiosennym sadzie dumnie pręży pierś. Zadowolony z nadejścia długo wyczekiwanej wiosny zwiastuje przyszłe uczty dionizyjskie wypełnione śpiewem, zabawą i alkoholem. Maibock to piwo warzone właśnie na takie okazje, dopieszczone tęsknotą za zielonymi liśćmi, promieniami słońca i śpiewającymi ptakami w koronach drzew. Trunek specjalnie przyrządzany, by wypić go właśnie w tych pierwszych ciepłych miesiącach roku, smakuje wyśmienicie, mając na względzie ponure czasy. W kuflu ukazuje się płyn w kolorze starej miedzi, idealnie sklarowany, z niewielką pianą i mniej niż średnim wysyceniem. Imponująca zawartość alkoholu może przestraszyć nieopierzonego degustatora, ale spokojnie - nie ma możliwości wykrycia jakiegokolwiek stężenia C2H5OH. Zapach słodowy, nieco winny, z nutami chleba i świeżo wysuszonej słomy. Do tego aromaty dziewiczej, nieskażonej ziemi.

Piwo wypełnia usta po same brzegi i rozpływa się leniwie na języku i podniebieniu, budząc kubki smakowe do życia. Słód dominuje w całej rozciągłości. Wyczuwamy wiśnię, suszone śliwki, ślady gruszki, nieco chleba, brzoskwini i karmelowych smaczków. Wszystko to owiane przydymioną aurą i muśnięte wiosennym ogniskiem. Goryczka dopełnia i zamyka tę orkiestrę smaków miłym finiszem, choć do zrównoważenia słodu dzieli ja przynajmniej jedna długość fikcyjnej jednostki miar.

Maibock z Monschshofa to piwo dla wszelkiej maści degustatorów i poszukiwaczy łagodnych smaków przy podwyższonej zawartości alkoholu. Ciekawa wydaje się także perspektywa spędzenia małego tête-à-tête z kuflem wypełnionym miedzianą zawartością, podczas którego będziemy mogli delektować się pełnym, złożonym smakiem. I nie będą to chwile zmarnowane. Repeta może być uciążliwa, mając na względzie woltaż i kompleksowość, ale w końcu nikt nie warzy tego specjału do hurtowego spożycia. Jeśli macie możność - próbujcie.
6.9 vol / B+
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...