niedziela, 30 września 2012

Purkmistr Polotmavy

Purkmistr Polotmavy to piwo "angielskiego typu" jak wyraźnie informuje etykieta. I rzeczywiście kolor, aromatyczność oraz uwodząca owocowość z dużym powodzeniem nawiązuje do wyspiarskiego profilu. Z góry muszę zaznaczyć, że zakupiony przeze mnie egzemplarz był już trochę przeterminowany, co w przypadku piw niefiltrowanych i niepasteryzowanych (a z takim mamy do czynienia) zawsze jest obarczone pewnym ryzykiem zepsucia. Skusiłem się niską ceną (obniżoną, co zrozumiałe) wierząc we własne siły zdolne oddzielić ziarno od plew, które z pewnością predestynują mnie do sklecenia w miarę obiektywnej recenzji. Trzeba trochę w siebie wierzyć :)

Kolor naszego piwa przypomina piękny okaz bursztynu i jest to element warty wyróżnienia. rzadko spotyka się tak piękna barwę cieszącą oko i wykorzystującą każdy promień słońca by wyeksponować swoje walory. Wysycenie duże, choć piana niezbyt obfita. Zapach królewsko słodowy, z owocowo-wiśniową nutą. Smak orzeźwiający, słód owocowy z winnym aromatem do tego goryczka bardzo głęboka i wyraźna, nie zakłócająca jednak owocowego profilu. Całość łagodna i świetnie zestawiona. Piwo należy do grupy trunków degustacyjnych, które nie zatraciły waloru sesyjności. Bez trudu można przy polotmavym Purkmistra spędzić cały wieczór i nie odczuwać zmęczenia bukietem aromatów. Etykieta (już o tym wspominałem przy okazji Pale Ale tego browaru) prosta, ale przyjemna dla oka, odwołująca się do tradycji czeskiego wzornictwa charakterystycznego dla tamtejszych wyrobów.

Tak wygląda minibar w pivotece Base Camp, gdzie polotmave zostało zakupione

Jeśli zapragniecie sprawdzić jak smakują piwa z małych czeskich browarów, szukajcie butelki z wizerunkiem wielbłąda na etykiecie - gwarantuję nie będziecie żałować, a wrażenia z pewnością wryją się w pamięć na długi czas.

PS Pivoteka Base Camp oferuje jedynie piwa butelkowe, ale można je dodatkowo zdegustować na miejscu. Dostępne są trzy stoliki przy których z trudem zmieści się dwanaście osób, do tego jakieś trzy stojące i już mamy tłok :) Niemniej jednak warto się tam wybrać: atmosfera jest luźna i przyjemna, wybór znakomity (uważać na daty przydatności do spożycia! - chociaż pijąc na miejscu można z powodzeniem reklamować trunek, który "wyszedł"), a w telewizorze lecą stare czeskie produkcje filmowe.
4.8 vol / B+

sobota, 29 września 2012

Jubiler Mild Stout

Wielbicieli stouta nie brakuje, w końcu znany na całym świecie Guinness nie wziął się znikąd, a pracując długie lata na swoją markę i promując ten wyspiarski styl, stał się niemal ikona browarnictwa. Czy Czesi, amatorzy jasnego z pianką, także zagustują w ciemnym trunku? To pytanie zapewne nie ma jednoznacznej odpowiedzi, ale nieduże partie wypuszczane na rynek, w ramach serii przeznaczonych dla piwoszy, stały się już u naszych południowych sąsiadów normą. Robią to nie tylko małe browary, ale także i przemysłowe. Polska w porównaniu z tamtejszym rynkiem, zaledwie raczkuje, a nasze produkty w tym segmencie nie dość, że są produkowane przez browary kontraktowe, to jest ich jeszcze jak na lekarstwo. Dzisiejszy bohater z browaru vyskovskiego Jubiler Mild Stout reprezentuje taką serię dedykowaną degustatorom (i oczywiście każdemu innemu chcącemu się, co tu dużo pisać, napić), a przedstawiciela której przyszło nam już kiedyś na tym blogu opisywać.

Po otwarciu butelki roztoczył się naprawdę przyjemny aromat chmielu i zapowiedział wytrawną ucztę. Po chwili doszlusowały do niego lekko palone aromaty i minimalnie owocowe nuty. Po przelaniu do kufla ukazał się czarny jak szatańska smoła płyn, zwieńczony wspaniałą pianą. Kożuszek w kolorze ecru utrzymuje się cały czas i do tego znaczy wspaniałe ślady na szkle. Po pierwszym łyku wszystko jasne: zapowiedź z etykiety, gdzie tekst odwołuje się do Guinnessa, nie powstał bez kozery. Mocno wytrawny trunek cieszy podniebienie, a kremowa pianka stanowi wspaniałe zwieńczenie każdego łyka. Goryczka jest głęboka, z nawet minimalnie ostra, do tego posmaki palonego słodu zdają się jedynie dogrywać melodię a nie w niej przewodzić. Nietrudno także wyłowić smaki gorzkiej czekolady, które wspaniale spajają całość. Poza tym trochę kawy i tyle. Mogłoby być to bardziej intensywne, ale właśnie ta łagodność czyni z Jubilera piwo wyraźnie sesyjne, a sesyjność to pożądana cecha stouta. Finisz bardzo długi i wspaniale goryczkowy, w którym wyraźnie można wyczuć chmiel Fuggles.

Base Camp pivní galerie w praskiej dzielnicy Bubenec. Tutaj kupiłem Jubilera

Wyobrażam sobie jak to piwo musi smakować lane wprost z beczki, kiedy czekając przepisowe 3 minuty na zapełnienie kufla, z przyjemnością czeka się na finał barmańskiej powinności. Nie jest to oczywiście specjał rzucający na kolana, ale pozazdrościć solidności i... odwagi. Mierzenie się z legendą nie zawsze musi boleć.
4.7 vol / B+

piątek, 28 września 2012

Svijanský Weizen

Restauracja U Rokytky leży w praskiej dzielnicy Libeń. Każdy miłośnik literatury powinien skojarzyć to miejsce z Bohumilem Hrabalem, który nota bene w pobliżu tej gospody mieszkał. Po jego kamienicy został już tylko mural przypominający samą postać pisarza (oraz fragmenty prozy i ulubione koty) wyeksponowany pomiędzy parkingami tuż obok stacji metra Palmovka. W ścisłej okolicy, a naprzeciwko samego Rokytky, dumnie w niebo wznosi się komin libeńskiego browaru przywołując choć na chwilę stare czasy często opisywane w twórczości najbardziej znanego mieszkańca tej dzielnicy.

Sama restauracja należy do typowych czeskich przybytków z wszystkimi wiążącymi się z tym atrakcjami. Mamy tutaj miejscowy koloryt, niezłe jedzenie, gwarny tłumek spragniony radośnie spędzanych chwil, kelnera krążącego po sali i zabawiającego gości, karteczki z systemem kresek no i oczywiście znakomite piwo. Patronem U Rokytky jest browar Svijany i to jego produkty degustowałem owego ciepłego, jesiennego dnia w czasie pobytu w Pradze. Opisałem jeden: rzadko spotykany, dostępny bowiem jedynie w wersji lanej, Svijanský Weizen.


Fragment libeńskiego murala
Komin nieczynnego libeńskiego browaru widoczny z okien restauracji U Rokytky

Obserwacja wspomnianego komina, skróciła czas oczekiwania na piwo. Pojawiło się na stole w kilka chwil i bez zbędnych ceregieli. Zapach wybitnie bananowy z ledwo zaznaczonym cytrusowym tłem. Piana niestety lekko zawiodła - niewielka, do tego znikająca jak kamfora, a w połowie kufla nie został po niej nawet ślad. Kolor weizena jest przyjemny dla oka, złoty, a szlachetną ostrość barwy łagodzi mętność przywodząca na myśl wypełniony karpiami staw.
Nie każdy to lubi...
A to lubi każdy :)

Pierwszy łyk i już wiadomo, że mamy przed sobą trunek lekki i orzeźwiający w typie klasycznych weizenów. Na pierwszym planie bardzo wyraźne banany, uzupełnione cytrusowym tłem z ledwie zaznaczonymi lub raczej maźniętymi kremowymi drożdżami. Piwo idealnie komponuje się z letnim dniem i leniwym słonecznym wczesnym popołudniem. Zważywszy na fakt, iż styl ten nie należy do czeskich specjalności, można powiedzieć, że Svijany odrobiły lekcję bardzo porządnie. Svijanský Weizen nie jest oczywiście pozbawiony wad (choćby wspomniana piana), które raczej nie wywindują go do pierwszej ligi bawarskich odpowiedników, ale spożyte w atmosferze libeńskiej gospody wraz z odrobiną utopenca, przysporzy sporo satysfakcji. Mocne B.
28 koron / B

środa, 26 września 2012

Purkmistr Pale Ale

Browar ze stylowym wielbłądem w godle raczy swoich klientów trunkami starającymi się łączyć tradycje czeskie z angielskimi. Przynajmniej dwa piwa, które przyszło mi zdegustować, wpisują się w tę krótką charakterystykę. Dzisiaj na pierwszy ogień idzie Pale Ale, które nie tylko w smaku, ale i w nazwie wprost nawiązuje do klasycznych wzorców.

Pivovarski dvur Plzen serwuje swoje produkty sygnowane charakterystycznymi etykietami, i choć nie ma w nich przesadnej dbałości o detal, ani rezolutnej wyobraźni, ujmują bezpretensjonalnością, ilością informacji, czytelnym układem. Oprócz informacji oczywistych mamy tutaj nazwiska odpowiedzialnych sladków i zestawienie receptury. Bardzo to miłe i uczciwe.

Pale Ale to piwo o ekstrakcie 13 procentowym, którego zapach wyraźnie nawiązuje do czeskich pilznerów (to zapewne zasługa czeskich chmielów). I należy odnotować, że jest to pierwszy dowód na wspomnianą na początku ideę łączenia swojskiego z zamorskim. Kolor bursztynowy, owiany mgiełką drobin (co jest oczywiście zasługa braku filtracji), piana imponująca swoją solidnością - gruboziarnista, biała niewielkiej wysokości, ale nieprawdopodobnie trwała. Sposób w jaki oblepia szkło powinien być wzorcowy dla innych odpowiedników. Wysycenie utrafione w styl. Smak goryczkowy i łagodny zarazem. Zrazu lekko kwaśnawy by po chwili ustąpić klasycznej goryczce uzupełnionej słodowym nutom, z przewagą  - można rzec - jesiennej owocowości. Finisz bardzo długi i przyjemny, w którym wszystkie zalety zdają się echem przypominać. Czyli początkowa lekka agresywność goryczki ustępuje nieco pod naporem słodowych aromatów. Piwo ujmuje kremowością i gładkością, a ta idealnie sprawdzi się jako towarzysz pubowych biesiad tudzież bohater intymnej degustacji.

Browar w swoim portfolio ma kilkanaście różnych gatunków, choć na mapie czeskiego browarnictwa zajmuje miejsce producenta niewielkiego - w końcu to hotel i pivovar nastawiony na trochę inny rynek. Niemniej jednak ambicje tej inicjatywy wybiegają mocno w przyszłość a sposób realizacji celu zasługuje na uwagę. Jak się przekonamy przy okazji następnego piwa Purkmistr, Pale Ale nie jest jakimś szczególnym wyjątkiem. W tym pilzneńskim przybytku jakość po prostu jest normą.


 PS. Niniejszym rozpoczynam podsumowanie wypadu do Pragi gdzie udało się odwiedzić kilka znakomitych piwiarni i zakupić sporo piwowarskich perełek, wyprodukowanych przez tamtejsze niewielkie browary.
5.9 vol / A-

czwartek, 20 września 2012

Sto15° Ostravar

Ostravar obchodząc 115 rocznicę swojego powstania postanowił uczcić okoliczność warząc piwo specjalne. Nie jest to może pomysł zbyt oryginalny, jednakże naturalnie narzucający się. Problem polega na tym by jubileuszowy trunek wbił się w pamięć, a nie spowodował czegoś wręcz odwrotnego. Innymi słowy mierzenie się z własną historią wymaga jednak sporego przygotowania i niemałej odwagi. Sto15° to czeska piętnastka, bohater naszej dzisiejszej degustacji. Już etykieta skromnie oznajmia, że pompy tutaj nie będzie, a okrzyk "Orkiestra, tusz!" wywoła jedynie niedługi jęk kwartetu smyczkowego, w którym czwarty muzyk postanowił wzmocnić efekt, przedkładając z musu skrzypce na rzecz helikonu.

Zapach niezbyt przyjemny chlebowy, z nutami owocowymi, a wszystko to podlane rozpuszczalnikową bazą, niezbyt intensywną, ale wyraźnie wyczuwalną. Piana rachityczna, znika po niecałej minucie. Wysycenie tego trunku jest za duże, dwutlenek węgla uderza do nozdrzy przy każdym łyku i wyraźnie szczypie w język. Kolor natomiast nienaganny, pięknie bursztynowy płyn mieni się w kuflu, a delikatna mgiełka zmętnienia dodaje mu tylko unikalnego czaru.

Smak niestety zawodzi. Rozpuszczalnikowo-emulsyjne ślady są zdecydowanie za mocno wyczuwalne, towarzyszą goryczce, jakby chciały ją sztucznie podbić ku uciesze  "prawdziwych mężczyzn". Także słód zdominowany został przez te remonotowo-chemiczne konotacje i właściwie trudno doszukać się w tym piwie czegoś w czystej postaci. Każdy element jest zafałszowany, dosztukowany, niepożądanym smakiem, jawi się nie jak rasowa składowa, ale jak proteza, imitacja, odbicie oryginału. Duża zawartość alkoholu przekłada się dość szybko na zmysły, co świadczy o jego niezłej przyswajalności. Można zatem litościwie mniemać, że użyto tutaj możliwie maksymalnie naturalnych komponentów, ale sam proces ich uzdatniania został kiepsko potraktowany. Zawsze będzie to jakieś alibi dla jubileuszowego produktu. Choć jestem przekonany, że dla wielu nie będzie to alibi, ale główna linia obrony w oskarżeniu. Z tym Ostravarem jest tak jak z okrągłymi rocznicami: trzeba przez nie jakoś przejść, z uśmiechem na ustach aprobować wznoszone toasty, silić się na dobry humor i  zapewniać gości, że do końca życia będziemy wspominać jubileuszowe chwile. A w gruncie rzeczy smutna prawda wyzierać będzie z każdej spędzonej pod przymusem chwili - 50 urodziny to w końcu nie to samo co 20.
6.9 vol / C+

środa, 19 września 2012

Moravské Sklepní

Rycerz na etykiecie dzierży w prawej ręce kufel piwa, a w lewej tarczę ozdobioną symbolem krzyża. Nie od dziś wiadomo, że rycerze lubią piwo i walki w obronie wiary. Sam wzór i wzór kontryetykiety w heraldycznym kształcie mieni się złocistymi barwami i połyskuje zgaszoną czerwienią. Nie wiem po co to wszystko...
Nie raz wyrażałem swoją dezaprobatę dla tych rycerskich odniesień w oprawie piw i tutaj pozostanę równie nieugięty.

Kolor: słomkowy, pięknie stonowany. Płyn nieśmiało mętny.

Zapach: słodowo-chlebowy z nutami kwaskowymi.

Piana: Średniej wielkości, gruboziarnista, utrzymuje się długo.

Wysycenie: solidne co wpływa na wybitną rześkość trunku.

Smak: Lekka dominacja głębokiej, choć łagodnej goryczki, rzuca się po pierwszym łyku. Dopełnia ją wysokiej jakości słód. Do tego kwaskowe nuty. Jak na desitkę to piwo do rozwodnionych raczej nie należy. Finisz średniodługi z ciekawym akcentem słodowym, uzupełnionym goryczkowym echem.

Piwo świetnie nadaje się na trunek sesyjny i do codziennego spożycia w zasadzie nieograniczonych ilościach. Nieźle zestawione, ciążące raczej w stronę pilznerowego wzorca i wpisujące się w styl w całej rozciągłości. Mam oczywiście na myśli wzór pilznera butelkowego, masowo dostępnego i powszechnie spożywanego w setkach hektolitrów, nie tylko u naszych południowych sąsiadów.
Bardzo solidny wybór zasługujący na niejedną powtórkę.
4.0 vol / B

wtorek, 18 września 2012

Freibergisch Schwarz Bier

Saksoński szwarc nie zachwyca. Począwszy od niezbyt wyszukanej etykiety, na przeciętnym smaku skończywszy. Kolor piwa jest niemal czarny, ale smołowatości tutaj nie ma. Wysycenie poprawne, piana natomiast niewielka i dość szybko opada. Zapach rozczarowuje - minimalne ślady karmelowe i kwaskowe nuty to zbyt mało by można było ten aromat nazwać czy więcej niż tym, że jest. Lekko przytłumiony zapachami kuchennymi nos, ledwo wyczuje jakąkolwiek woń dobywającą się z kufla.

Smak nie może zachwycić, ale także nie odstręcza. Ot, leciutka, choć całkiem przyjemna goryczka, leciutki słód karmelowy odrobina kwasku i tyle. Finisz krótki ale za to aromatyczny, zbudowany na chmielowej esencji. Całość wyraźnie wodnista, brakuje jej jakiegoś charakteru, jakby co właśnie jakiś podlotek stawiał pierwsze kroki na salonach. Nie ma tutaj posmaków, nie ma niedoróbek, ale jest zwykły nudno-przeciętny niemiecki "ciemniak". Owszem, od biedy, można go nazwać sesyjnym piwem, bo z uwagi na wyraźną przezroczystość można go będzie wypić w dużych ilościach, ale nie jest to zbyt duże pocieszenie dla właścicieli bardziej wyszukanych podniebień.

Freiberg, miejscowość rodzina Schwarz Biera, leży na południowy zachód od Drezna, mniej więcej w połowie drogi do Chemnitz. Jeśli kiedyś będziecie przemierzać te saksońskie podwórka, wstąpcie na jednego Freibergischa - może z kufla będzie bardziej szlachetny.
4.9 vol / B-

piątek, 14 września 2012

Rebel Original Premium

Byłem przekonany, że to "rebelianckie" piwo już kiedyś degustowałem. Nawet jeśli taki fakt miał miejsce, nie był odnotowany w tym blogu. Czeski (o czym donosi dumnie specjalny znaczek na etykiecie) Rebel to trunek nie tylko dla wiecznie zbuntowanych, to wielokrotnie nagradzana. solidna marka w świecie pilznera. Czy zasługuje na taką estymę? Zobaczymy.

Nalewając go do kufla, wzrok przykuwa nienaganna piana i dość duże wysycenie, a te przejawy widoczne są na tle wspaniale sklarowanego i idealnie złocistego płynu. Zapach chmielowy, słodowy z chlebowym echem i delikatnym kwaskiem. Pierwszy łyk wyraźnie oznajmia, że nie mamy tutaj do czynienia z rozwodnionym trunkiem, lecz z pełnym aromatu i treści delikwentem. Lekko dominuje głęboka goryczka, której wtóruje nienaganny słód. Kwasek niemal szczypie w czubek języka, a pestkowa gorycz długo wybrzmiewa w finiszu. I właśnie do tej pestkowości mam małe zastrzeżenia. Są chwile kiedy zastanawiasz się czy nie rozgryzłeś właśnie grapefruitowej pestki i czy intensywność tego aromatu nie przytłacza powodując nieznaczną przyciężkawość trunku. Po chwili jednak wrażenie t mija, niemniej jednak owe balansowanie na granicy długo pozostaje w pamięci i musi siłą rzeczy wpływać na ogólną ocenę.



W pierwszych łykach zdecydowanie optowałem za wysoką oceną, jednak wraz ze znikaniem piwa z kufla mój entuzjazm malał. Nie na tyle by stwierdzić, że nie warto sobie Rebelem głowy zawracać - wręcz przeciwnie, wiem że muszę doń wrócić by absolutnie skrystalizować i ustalić ocenę - ale w takim stopniu by pierwszy zapał ostudzić i ocenę zweryfikować.
4.8 vol / B

czwartek, 13 września 2012

Malvaz

Malvaz to "trzynastka" z jednego z moich ulubionych czeskich, dużych browarów. Krusovice postanowiły na fali odniesień do tradycji przygotować piwo oparte na starej recepturze, mając w zamiarze, jak mniemam, skuszenie degustatorów niż klasycznych spijaczy pilznera. Rzeczywiście powstał specjał, którego charakter nie przystaje do letnich biesiad pod gołym niebem, bardziej wpisuje się on w jesienne wieczory, przepełnione żalem za skracającym się dniem.

Piana gruboziarnista i wybitnie obfita (na wciórności! jak oblepia ona szkło), przez którą na łeb na szyję stara się przebić niezliczona gromada pęcherzyków. Takiej ilości nie widziałem już od dawna. Zapach rozczarowuje. Przypomina piwa bezalkoholowe, a więc z dominującym zbożowym tłem i lekką słodowością. Kolor piękny, złoto-miedziany, choć "półciemne" w tym przypadku - jak donosi opis piwa - odnosi się raczej do najjaśniejszych pilznerów. Tak, w takim zestawieniu ten szlachetny kolor można od biedy nazwać półciemnym.

Smak na szczęście odbiega od zapachu i to jest dobra wiadomość. Trunek jest lekko wodnisty, z tym że nacisk kładę raczej na słowo "lekko". Wyczuwalny słód występuje raczej w wersji palonej, uzupełnia go głęboka goryczka z zadziwiającym finiszem gdzie chmielowe aromaty rządzą niepodzielnie. W słodzie można się doszukać minimalnie owocowych i chlebowych śladów. W całości piwo nieco przypomina niemieckie kellerbiery, choć oczywiście powstaje nieco inaczej i jest sklarowane wybitnie. Niemniej jednak tego typu spostrzeżenie narzuca mi się samo.

Nie jest to piwo typowo sesyjne, choć typ goryczkowy predestynując do takiego właśnie spożycia. I (choć pierwsze wrażenia były ambiwalentne - wspaniały wygląd i niespecjalny zapach, smak nie zawodzi, pomimo sprzecznych i tutaj wrażeń. Nieco za mało słodu, ale tę wadę rekompensuje wybitna goryczka i chmielowe nuty. Chciałbym dać B+, jednak ostatnio zbyt pobłażliwie traktuję wyroby czeskich browarów zawyżając im ocenę, zatem tym razem bardziej obiektywnie będzie B.
5.6 vol / B

środa, 12 września 2012

Žatec Export

Nazwa Žatec zobowiązuje. czy jesteście sobie w stanie wyobrazić, że ta ikoniczna nazwa (nie boję się użyć tego zwrotu), posłuży do nazwania trunku, będącego zaledwie cieniem najwyborniejszych czeskich pilznerów? Dla mnie to niemal niemożliwe, a zważywszy na poprzednie produktu tego browaru, należy być pełnym nadziei na dobrą degustację.

Najpierw zapach - o dziwo słodowy, bardzo delikatny i zwiewny, ze śladowym akcentem ziołowym. Piana bardzo ładna lecz niezbyt solidna, opadła dosyć szybko chociaż płynące od dna bąbelki nieustannie starały się ją wspomagać. Kolor wspaniale złoty, choć klarowność owiana delikatną mgiełką.

Pierwszy łyk i na podniebieniu rozlewa się wybitny słód. Wspaniałe chlebowe smaki, z delikatną nutą miodową i  kwaskową urządziły sobie  prawdziwą orgię na kubkach smakowych. Szukamy legendarnego chmielu i cały czas pobrzmiewa on w układance, grając jednak drugie skrzypce. Skrzypce wybitne, ale służące całości kompozycji, niezbyt szarżujące i dalekie od "solistycznych" zapędów. Niemniej jednak w długim finiszu ich akord wydaje się o wiele mocniejszy.

Czy Žatec Export jest piwem wybitnym? Określenie to z pewnością nie służy tej marce, ba - może być nawet na wyrost krzywdzące, choć jakość trunku nie pozostawia wiele do życzenia. Raczej warto by go nazwać ambitnym wzorcem, czerpiącym garściami z tradycji, ale jednocześnie próbującym usilnie dodać coś od siebie. Czy jest to ukoronowanie, czy nadbagaż, zależy trochę od degustatora. Niemniej jednoznaczna ocena wymyka się poza nawias oceny, co wskazuje, iż receptura ciągle jest w fazie in progress. Chciałoby się momentami dać B+, ale przychodzą po kilku łykach chwile zwątpienia. Uczciwie rzecz traktując będzie to mocne B, dla optymistycznych entuzjastów nawet B+.
5.1 vol / B+

wtorek, 11 września 2012

St. M Dunkel

Gwoli wprowadzenia. St. Marienthaler Klosterbräu to marka piwa klasztornego, którego recepturę oficjalnie zakontraktował browar z Eibau. Jak zdążycie się zorientować produkty Eibauer już chwaliłem na tym blogu, a dzisiejszy zdumiewająco podobnie jak poprzedni wyłamuje się ze stylu, który reprezentuje.

Przyjemny zapach zbożowo-chlebowy dopełniają kwaskowe nuty i karmelowe tło. Płyn zdecydowanie klarowny, w kolorze bardzo ciemnego bursztynu. W każdym razie nie jest to z pewnością smoła. Piana składa się z bardzo drobnych pęcherzyków i swobodnie pływa w formie pierzynki o grubości jednego palca. Należy dodać że ma wspaniały i nieczęsty kolor złamanej beżem bieli, przy czym to złamanie jest zaledwie minimalne. Do tego pierwszorzędna kremowość piany zachęca do degustacji.

Dunkel od St. Marienthaler Klosterbräu jest orzeźwiajacy i jesli brać nazwę do serca, jest to piwo ciemne nietypowe. Świetnie zestawiony słód z lekką goryczką zawiera niespecjalnie wiele karmelowych nut. Są one jakby dopełnieniem słodowości jako takiej, ale nie dominują. Znacznie bardziej wyczuwam tutaj akcenty chlebowe, jakby ten dunkel był bliskim krewnym kellerbierów. Do tego należy wyróżnić ciekawe, owocowe tło i ożywczą kwaskowość. Finisz średnio-długi z wyraźnie dominującym tutaj chmielem goryczkowym.

St. M to niezłe piwo sesyjne, którym trudno pogardzić przy posiłkach czy biesiadach. Powinno ono przypaść do gustu zarówno amatorom "ciemnego" (ale nie fanatykom), jak i traktujących ten styl z lekką rezerwą (jak np. ja ostatnimi czasy). Często w tym blogu, przy okazji piw ciemnych, korzystałem z formuły "dobra alternatywa dla pilznera", która w tym przypadku wydaje się, ze została wymyślona dla tego specjału saksońskiego browaru. Oczywiście puryści i dogmatycy będą kręcić nosem, zarzucając - choć uczciwie należałoby im przyznać rację - nazbyt woluntarystyczne podejście do stylu. Jak dla mnie nawet B+, choć obiektywnie powinno być B.
5.0 vol / B+

niedziela, 9 września 2012

Krakonoš Světlý Ležák 11

Dzisiaj ostatni przedstawiciel trutnovskiej rodziny, jakiego udało mi się wyszperać w zakamarkach lodówki. Tym razem jest to kompromisowa 11, po którą mam wrażenie, sięga się raczej z przymusu lub zainteresowania, niemniej jednak jest to grupa obficie występująca na czeskim rynku. W poprzednim wpisie dotyczącym Krakonosa dvanactki, rozpływałem się nad solidnym i wcale oryginalnym smakiem piwa, czy mniejszy o oczko Blg braciszek będzie wyposażona w podobne walory? Czy okaże się trunkiem o odmiennym profilu smakowym, czy raczej lżejszym kontynuatorem wspomnianej 12?

Zapach i kolor wskazuje właśnie na tę druga opcję. Właściwie niczym nie różnią się od poprzednika. Piękny słodowy zapach, podbity miodową nutą, chlebowym smaczkiem i kwaskowym tłem. Kolor zaiste, bursztynowo-złoty, jakby ktoś przyłożył kalkę. Na dodatek wysycenie również należy do średnich, podobnie jak piana.

Smak potwierdza wcześniejsze sygnały. Na podniebieniu rozlewa się płyn w którym intensywny smak słodu walczy z goryczką w nierozstrzygniętej walce. Jak równy z równym zmagają się te dwa odwieczne pierwiastki pilznera, ku uciesze każdego degustatora. I koniec końców mamy wygranego: po długich zmaganiach goryczkę należy ogłosić zwycięzcą, choć nie dominatorem, raczej - pozostając w terminologii sportowej - jest to wygrana ze wskazania. Goryczka na długo jeszcze po przełknięciu manifestuje swoją obecność w finiszu. Jedenastka siłą rzeczy jest mniej treściwa od starszego brata, ale bliźniaczo kopiuje jego zalety. Świetne piwo sesyjne i do degustacji.

Tym wpisem kończymy mały rekonesans po wyrobach północno czeskiego browaru regionalnego. Reasumując: lepiej smakuje niż wygląda, a piwa Krakonos z łatwością mogą konkurować ze swoimi szerzej znanymi pobratymcami, nie musząc się niczego wstydzić. Ba. Co poniektórzy powinni się nawet uczyć od trutnovskich piwowarów.
4.3 vol / B+

piątek, 7 września 2012

KWB Express Belgian Pale Ale

Domowy browar, jakby mimochodem, oferuje nam to co dla wytrawnego smakosza jest prawdziwym clou - jakość i intensywność smaków. Oczywiście wynika to z warzenia niewielkiej ilości szlachetnego trunku i braku ekonomicznej presji towarzyszącej masowej produkcji. Mamy tutaj najlepsze słody, chmiele i wszystko w odpowiedniej ilości, bez nachalnego szukania oszczędności gdzie popadnie. Chcecie poznać smak prawdziwego gatunku - uwarzcie sobie go sami! Od dłuższego czasu zauważyłem, że praca krytyka piwnego polega na ocenie produkowanych taśmowo trunków w odniesieniu do produktów ich mniejszych braci z mikrobrowarów lub browarów domowych, gdzie produkcji przyświeca jedna zasada: jakość. Bo należy uczciwie odnotować - to pasjonaci zbliżają się do gatunkowego uniwersum.

Przed nami pieni się obficie belgijski ale. Zapach przyjemny, słodowy i całkiem orzeźwiający. Piana, gęsta utrzymuje się długo oblepiając szkło, a bąbelki suną ku powierzchni nieprzerwanie. Kolor miedziany, płyn lekko mętny. Na razie mamy wszystko co potrzeba do niezłej degustacji. Smak świetnie zrównoważony. Mamy tutaj słód na pierwszym planie, z wyraźnym ciasteczkowym posmakiem i goryczkę w dalszym planie, ale stanowczo wyczuwalną. Finisz średnio długi, w którym pojawiają się korzenne i goryczkowe aromaty. Ponadto łatwo wyłowić nieco karmelowe, owocowe ślady. Alkohol w tym piwie jest niewyczuwalny, chociaż całkiem solidnie przyswajalny. Bardzo udany produkt z browaru domowego.
12 Blg / B+

czwartek, 6 września 2012

Krakonoš Světlý Ležák

Kolejny produkt z Trutnova to dvanactka o pięknym miedzianym kolorze i tak intensywnym zapachu słodowym, że trudno znaleźć odpowiednik tego Krakonosa. Aromat wdzierający się do nosa obezwładnia jak świeży chleb, miód prosto z pasieki lub świeżo skoszone zboże. I po trochu każdy z tych elementów w nim występuje. A na dodatek jeszcze coś na kształt kwiatowo-ziołowego suplementu także można tutaj zlokalizować. W kuflu trunek prezentuje się pięknie, choć wysycenie nie jest wybitne, a piana opada dość szybko, pozostają w formie niewielkiej białej firaneczki.
Jeśli zapach jest posłańcem smaku, to w tym przypadku pomylił on drzwi. początkowo uderza głęboka goryczka, która nie jest specjalnie nachalna, wręcz można uznać, że jest świetnie zestawiona. Dopiero chwilę później słodowe aromaty, podbite przez zapach dochodzą do głosu. Gładkość z jaką płyn przenika do żołądka jest godna pochwały. Finisz długi i starający się usilnie zdyskontować dotychczasowe zalety. Goryczka dzielnie tutaj walczy ze słodowymi nutami by koniec końców walkę tę zdecydowanie wygrać.
Chociaż pierwsze wrażenie może przywodzić na myśl małomiasteczkowy, czeski browar, tak po zastanowieniu i rozkoszowaniu się smakami, trzeba przyznać, że piwo się broni, a małomiasteczkowość nad wyraz mu służy. Pijalność Krakonosa jest wysoka, choć należy uważać na stosunkowo wysoką treściwość. Odfermentowanie "12" do 5.1 vol (gdzie np. w Polsce z 11 Blg potrafi wyciągnąć się 5.8 vol) swoje robi. Aż szkoda braku wyobraźni, skutkującego zakupem jedynie pojedynczej butelki, przez co wrażenie sesyjności pozostanie - jak na razie - tylko wrażeniem.


Alternatywna wersja etykiety

Krakonos dvanactka to niespodziewanie świetne piwo na każdą okazję, a jeśli szukasz bardziej treściwego czeskiego pilznera, polecam, zważywszy na regionalny nimb i przystępną cenę.
5.1 vol / B+

środa, 5 września 2012

Chmielowe

Szukasz typowego polskiego, nieudanego pilznera w typie koncernowym? Znalazłeś. Chmielowe z Browaru Staropolskiego ze Zduńskiej Woli zamiast naśladować najlepsze wzorce, skupiło się na odtworzeniu smaku i wad przeciętnych koncernowych lagerów przygotowywanych dla najmniej wymagających klientów, dla których liczy się nie smak, lecz zawartość alkoholu i cena. I trzeba uczciwie przyznać, technologom Staropolskiego udało się to wybitnie. Powielili oni wszystkie złe cechy nie wzbogacając je o nic wartego zapamiętania. Nawet opakowanie przystaje do zawartości, do tego przybierające kształt małej NRW, ale w kuriozalnym zielonym kolorze. Smak pozbawiony chmielu (sic! spójrzcie na nazwę), natomiast słód został zdominowany przez "łaźniowe" czyli mydlane aromaty. Pije się to z męką, a butelka nie może się opróżnić - idealna sprawa dla oszczędnych. Tylko dlaczego jest to wymuszone nieprzystającą do normalnego podniebienia jakością, a nie np. ceną, pozostanie tajemnicą zduńskich piwowarów. Szerokim łukiem omijać.

PS Do tego wspaniały dopisek, dumnie zawiadamia z etykiety: piwo staropolskie. Panowie! Gdyby piwo w dawnych czasach smakowało w ten sposób, do współczesności nie miałoby szansy dotrwać i nikt nie pamiętałby o recepturze, która zniknęła by w pomroce dziejów.
5.0 vol / C

wtorek, 4 września 2012

Eibauer Schwarzbier

Nieczęsto się zdarza by ciemne piwo było orzeźwiające, a właśnie taki trunek przyszło mi dzisiaj opisywać. Oczywiście nie jest to jakaś niebywała okoliczność, ale niewielka wyjątkowość już owszem. Piwo po otwarciu roztacza wokół przyjemną chmielową woń minimalnie podbitą słodowymi aromatami. Po przelaniu do kufla oczom ukazuje się niemal czarny płyn, który w zachodzącym słońcu (niestety koniec lata...) spokojnie błyska rubinowymi refleksami. Na powierzchni pojawia się kremowa piana, która lubi swoją obecność w szkle, bo niemal przez cały czas swobodnie sobie pływa. Wysycenie raczej średnie.

Smak ciemnego piwa niemal za każdym razem zaskakuje. Intensywność palonych słodów, których się spodziewasz w bukiecie, może mieć różnoraką intensywność, konfiguracja karmelowych nut w kontrze do goryczki jest dość dużym polem popisu dla piwowarów. Eibauer przyjemnie i filuternie uwodzi. Słodycz jest niewielka, palone aromaty nie dominują, goryczka całkiem przyjemna, która ponadto pobrzmiewa w długim finiszu. Słód całkiem przyjemny, nawet pewna chlebowość się odzywa. Całość dopełnia kwasek i minimalna ziołowość, a wszystko zatopione w smacznej wodzie. Trunek przez swoje świetne zbalansowanie śmiało może zastąpić pilznera w ciepłe dni, a i nie trudno sobie wyobrazić spędzenie przy nim długiego wieczoru w czasie letniej biesiady.

Stara pocztówka przedstawiająca browar w Eibau

Nie jest to piwo wybitne, ale najzwyczajniej w świecie solidne i wzorcowe, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Szukając bezpiecznego "ciemniaka" do degustacji, możecie spokojnie zaufać temu saksońskiemu specjałowi.
4.5 vol / B+

niedziela, 2 września 2012

Jubiler Amber IPA

Czeski rynek piwny nie należy do wybitnie zróżnicowanych. Można o nim powiedzieć, że jest potężny, z tradycjami, obfitujący w znakomite piwa, ale wszystkie te terminy dotyczą właściwie jednego stylu - pilznera. To on króluje na półkach sklepowych iw gospodach. Jasne z pianką można czasami zastąpić piwem ciemnym lub w mniejszym wyborze, pszenicznym. Klasyczne brytyjskie ale są dostępne jedynie w asortymencie nielicznych browarów, jak np. Kocura, który ufundowany jakby na przekór czeskiej tradycji, skupił się na wszystkich stylach oprócz klasycznego pilznera.

Dzisiaj jednak przyjdzie mi degustować takie nietypowe na czeskim rynku piwo. Jubiler Amber IPA rozlano do nietypowej butelki - przezroczystej i o amerykańskiej pojemności 0,355 litra. Jednakże oprócz tej cechy, piwo w niczym nie przypomina trunków z Nowego Świata, ale o tym za chwilę. Do uwarzenia Jubilera użyto 7 rodzajów słodu: czeski, monachijski, wiedeński, karmelowy, Caramünch, Carared i barwiący i nachmielono 4 rodzajami chmielu: Kazbek, Cascade, Chinook, Premiant. Etykieta niestety nie należy do najbardziej udanych. Bardziej przypomina prowincjonalną oranżadę próbującą nawiązać do głównego nurtu napojów gazowanych. A szkoda bo wprowadzając na rynek tradycyjnie opanowany przez pilznery produkt nie odwołujący się do żadnych tradycji, można było się pokusić właściwie o o dowolną oprawę graficzną, nie ulegając żadnym przyzwyczajeniom.

Otwieramy.

Zapach mocno orzeźwiający, kwaskowy, lekko chmielowy i minimalnie słodowy. Kolor miedziany, wysycenie odpowiednie, piana średniej grubości, trwała.

Początkowo dobijają się do nas niewielkie nuty słodowe, które natychmiast przykrywane są potężną, głęboką goryczką. Nie ma tutaj oszałamiającej feerii aromatów cytrusowych i żywicznych, choć w recepturze jak wymieniłem powyżej znajdują się wyposażone w te właśnie atrybuty chmiele amerykańskie. Może jest to świadomy zamysł piwowarów by nie ulegać szalonej modzie na amerykańskie odmiany IPA, a może przywiązanie do klasycznych europejskich wartości. Na marginesie warto zaznaczyć, że pomimo wyspiarskiego stylu,piwo nie zatraciło czeskiego charakteru. Zatem goryczka jest ziołowa, lekko ziemista i trawiasta. Niespecjalnie skupiono się tutaj na owocowych nutach pozostawiając jedynie delikatne ich wybrzmiewanie w dalekim tle. Można w nim wyczuć coś na kształt jabłek. Poziom goryczki mierzony w skali IBU to 80, zatem nie ma się czego wstydzić vyskovski ale, natomiast ten ciężar goryczy wcale nie jest przygniatający, powiedziałbym bym nawet że na swój sposób uwodzi.
Duży plus za uwarzenie piwa osadzonego w europejskiej tradycji, odmiennego od kwiatowo-cytrusowo-żywicznych amerykańskich odpowiedników. W lekkim przesycie amerykańskiej mody propozycja z Vyskova jest naprawdę czymś wyjątkowym.



Warzelnia browaru w Vyskovie

Piwo jest pełne w swoim smaku, orzeźwiające, ale delikatnie przyciężkawe, co nie stanowi tutaj żadnego problemu. Ba, jest jakby dodatkową zaletą, spowalniającą, i tak przecież, szalone tempo naszego życia. Alkohol oczywiście niewyczuwalny, przyswajamy bardzo szybko - niczym w przypadku piw domowych. Podobnie szybko uchodzi on z głowy. Duże brawa.
6.0 vol / B+
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...