Litwa kojarzy nam się raczej z wymęczonym wieszczem (dygresja: dzisiaj międzynarodowy dzień stouta). Niektórym z polską przebrzmiałą i ciutkę peryferyjną mocarstwowością. Dla wielu z nas to z pewnością jeden z najbardziej niezbadanych i egzotycznych sąsiadów, pomimo pojawiających się tu i ówdzie wzmianek. Jak w takim przypadku nie spróbować ich piwa, zważywszy na jego względnie łatwą dostępność. A przecież nic tak nie przybliża i charakteryzuje obcych jak ich używki. Rozwinięcie dygresji: (ale chaotyczny zapis:) dzisiaj międzynarodowy dzień stouta. Trochę dziwaczna nowa świecka tradycja, raczej komercyjna fanaberia, zabawa pomysłem, trudno przecież sobie wyobrazić, że każdy styl reprezentowany choćby w BJCP wyróżniono by odrębnym dniem. Czekałoby nas świętowanie dwa razy w tygodniu. Trochę przewrotnie zatem biorę się za degustację piwa, które ze stoutem nie ma nic wspólnego, w dodatku wywodzącego się z kraju lezącego tuż za północno-wschodnią granicą, choć mniej znanego od ojczyzny czarnego, spalonego piwa z kremową pianką.
Litewski specjał zaserwowano w butelce zamykanej krachlą i ozdobioną etykietą przypominającą produkty domowe. Jak się okaże te swojskie tropy i konotacje są jak najbardziej uzasadnione. W kuflu pojawia się bursztynowy płyn, pod światło przypominający świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, z racji tego, że mętność piwa jest niebywała. To bowiem ilość drożdży zalegających na dnie butelki, odpowiada za taką a nie inną prezencję trunku. Wysycenie nikłe, niemal zamierające już w czasie przelewania do szkła. Piana znika szybko jak amfora, trudno ją zauważyć czy zapamiętać. Zapach słodowy, z odrobiną łąkowego siana. Smak wybitnie słodowy, ozdobiony nutami siana, letniego miodu i całkiem sporą dawką chleba. Wyraźnie da się także wyodrębnić kwiatowe aromaty i przejrzałe owoce. Przechylając kufel, raz za razem, na dnie majaczą opadłe drożdże rysując fantazyjne kształty. Nie ma co mówić mamy do czynienia z czymś wizualnie niecodziennym i niespotykanym na rodzimym rynku. Finisz raczej krótki, w którym pobrzmiewa orzechowe echo. Pije się Magaryciu całkiem przyjemnie, lekko skonfundowanym aparycją trunku ten czas spędzony nad kuflem wypełni próba ogarnięcia zawartości, choćby w kontekście technologicznym (przecież to wygląda jak zupa właśnie uwarzona w zakamarkach gospody!), zatem na monotonność nie będzie można narzekać. Przyzwyczaiwszy się już do tego anturażu, może poczuć lekkie zmęczenie, zwłaszcza w odniesieniu do "wiejskiej" części bukietu (siano, kwiaty, ulęgałki itd.) ale z pewnością nie nastąpi to szybko. Mówiąc bez owijania w bawełnę, można spokojnie wychylić kilka szklanic litewskiego trunku i choć nie należy on do wybitnych, wyczuwamy przyjemną nić sympatii. Zwłaszcza myśląc o łąkach, bezkresnych polach i słonecznych popołudniach na wsi. Sielski obrazek z dawnych lat, rozkosznie zmącony drożdżami i alkoholem. Solidne B, ale planując łąkowy piknik z litewskim piwem, radzę uważać na wysoką zawartość alkoholu.
5.8 vol / B
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz