niedziela, 7 kwietnia 2013

Kloster Scheyern Weisse Hell

Pszeniczne piwa, kiedyś jedne z moich najulubieńszych trunków, zostały na tym blogu trochę zaniedbane. Nie wynika to ze zmiany moich preferencji, a raczej z braku nowych nabytków pszenicznych. Poratował mnie w tej materii dobry przyjaciel i dzisiaj opiszę weizena z całkiem znanego browaru, którego produkty już gościły na tych łamach.

W zapachu mamy klasykę stylu - banany, goździki i nienachalnie maślane drożdże. Płyn koloru słomkowego pięknie wypełnia swą mętnością kufel. Piana gęsta i długodystansowa, idealnie biała, klei się do szkła niczym naklejka do zeszytu. Po pierwszym łyku przychodzi nagła refleksja, że neutralny niemiecki chmiel (zapewne Spalt) można by zastąpić eksperymentalnie jakąś odmianą dodającą nieco owocowych estrów. Niekoniecznie egotycznych. W Kloster Sheyernie Pojawia się niecą tępawy smak, trochę przypominający tekturę, choć nie w samej istocie, a raczej teksturze trunku. Wyczuwamy wyraźne banany, goździki i orzeźwiające cytrusy, ale podszyte to jest pewną nudnawą słodowością. Trzeba jednak oddać, że owa monotonność nie występuje podczas każdego kolejnego przechylenia kufla - raczej pojawia się znienacka wnosząc niepotrzebne komplikacje. Finisz liściasty, delikatnie tytoniowy i niezbyt długi.

Rekapitulując: weizen z Sheyern jest piwem solidnym, ale przeciętnym. Zdecydowanie przynudzającym, choć bez przygany. Spokojnie uda się wychylić kufel w towarzystwie, nie polecam jednak natychmiastowej repety. Trochę także zawodzi cecha, której bonusowo oczekuję od pszeniczniaków - czyli gaszenie pragnienia. W tym przypadku suche gardło znika raczej przez zmęczenie kubków smakowych niż przez sam orzeźwiający charakter piwa. Niemniej jednak B się należy.
5.2 vol / B

czwartek, 21 marca 2013

Primator Stout (suplement)

Z cyklu powtórka z rozrywki, dzisiaj będzie stout z Primatora. Minął dość długi czas od ostatniej degustacji tego dżentelmena, a smaki i doświadczenie mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Browary także - pomimo, albo właśnie w związku z kontrolą jakości - modyfikują receptury. Jaki zatem jest ciemniak z Nachodu?

Po otwarciu butelki w nozdrza uderza zapach chmielu, a w następnej kolejności dopiero do głosu dochodzą charakterystyczne dla stylu aromaty palonego słodu. Po przelaniu do kufla na powierzchni formuje się pokaźna beżowa piana, całkiem przy tym apetyczna. Kolor diablo czarny, dopiero gdy skierować z kontry mocny strumień światła w szkło, pojawiają się ciemnorubinowe bliki.

Smak wybitnie wytrawny. Nie ma tutaj ni grama słodyczy. Panoszy się zawadiacko mocna goryczka. Intensywna, głęboka. nieco ściągająca i długo finiszująca. Słód do tego stopnia został zdominowany przez chmiel i palone nuty (one także nadają intensywności goryczy), że dopiero w finiszu przebija się nieśmiałe do przodu. Z owych palonych nut wyodrębnić możemy, gorzką czekoladę i wybitnie kawowe ślady. Całość raczej lekka w stronę półpełnej, zdecydowanie pijalna i sesyjna. Mając na uwadze wytrawność, wysoki poziom IBU i lekkość stout Primatora posiadł jeszcze jedną cechę, nieczęsto spotykaną wśród "ciemniaków" - jest on orzeźwiający. Nie rości sobie pretensji do zastąpienia schłodzonego pilznera, ale jednak ukoić w upalne dni zapewne potrafi.

Dwa lata temu oceniłem to piwo zdecydowanie za nisko, zarzucając mu odosobnienie goryczki od całości. Nie miałem racji (jak to zwykle bywa z osądami z przeszłości). Stout Primatora to świetne piwo na każdą okazję, i jestem dodatkowo przekonany, że jego wersja z kija spokojnie może dorównywać ikonom stylu.
4.7 vol / B+

środa, 20 marca 2013

Tucher Pils

Tucher pojawia się coraz częściej w naszej okolicy. Możemy spotkać jego produkty nie tylko w sklepach, ale logo browaru pojawia się także w szyldach restauracji. Miałem okazję kilka dni temu degustować właśnie produkt bawarskiego browaru w takiej knajpie i klasyczny dunkel, zachęcał do okazania szacunku. Dzisiaj butelkowy pils. Czy wart jest swojej ceny? Czy kreowany na legendę image zasługuje na atencję? Czy stary browar warzy ciągle świetne piwa, czy żenuje jak Pietrzak na YouTubie?

Zapach całkiem przyjemny, świeży powiew lupuliny w aliansie z chlebowymi i kwaskowymi nutami. Piana grubości męskiego kciuka utrzymuje się długo i oblepia szkło, wysycenie spore i radosne - niezliczone gromady bąbelków przemierzają toń trunku. Kolor jasno złoty, niemal z białawym podbiciem, rozświetla kufel słoneczną aurą. Po przechyleniu kufla w ustach rozpływa się klasyczny pils, choć wzorzec został lekko przełamany. Słód mocno kwaskowy, jakby kilka dni spędził na przytulankach z cytrynową skórką i owa egzotyczność wyraźnie zostaje w kompozycji przywołana. Do tego dalekie estrowe tony - coś na kształt czereśni. Nie wiem czy to ewokacja tych kojarzonych z wiosną i latem owoców, ale coś jest wyraźnie na rzeczy. Goryczka do tego całkiem spora, głęboka choć lekka i niezbyt dominująca. Jej wspaniała ziołowość i kwiecistość niesie obraz zielonej łąki. Finisz długi, trzymający w napięciu do ostatniej chwili jak porządny thriller.

Bawarski specjał zwiastuje ciepłe miesiące wypełnione krwistoczerwonymi pasmami zachodzącego, letniego słońca i palonych przy tej okazji ognisk. W tych okolicznościach można Tuchera wypić z całą pewnością więcej niż 4. W zimowe wieczory będzie co wrażliwszych meteoropatów raczej drażnił, gdyż każdy jego atrybut skradziony został radosnej porze roku, kiedy serce i dusza rwie się do przodu. Piwo zdecydowanie do eleganckiego spożycia, a nie kominkowej degustacji. Niemniej jednak B+ całkiem zasłużone i zdecydowanie mocne.
5.0 vol / B+

czwartek, 14 marca 2013

Bernard Sváteční Ležák

Bernard stara się utrzymać kurs wyznaczony przez właściciela po 1991 roku - łączy w sobie dyskretną choć zdecydowaną promocję z trunkami kojarzonymi jednoznacznie z czeską krainą. Wystarczy jeden rzut oka choćby na internetową stronę domową browaru by zauważyć nieco korporacyjny sznyt i pełen rozmachu prowadzony marketing. Portfolio wypełnione zostało w przeważającej części niepasteryzowanymi pilznerami, od klasycznej desitki po tmave. Bernard stara się również być obecny na zagranicznych rynkach, w czym zdecydowanie ma pomóc nasz dzisiejszy bohater Bernard Svatecni Lezak zwany w Europie Celebration Lager.

Dedykowana stylowa butelka (krachla) i etykieta utrzymaną w stonowanych kolorach (całość prezentuje się nad wyraz elegancko, choć próżno doszukiwać się tutaj - co zrozumiałe zważywszy na grupę docelową - jakiejkolwiek rewolucji designerskiej) skrywa w sobie złoty płyn, który po przelaniu do kufla nie imponuje pianą. W zapachu wyraźnie uderza diacetyl po którym do głosu dochodzą kremowe drożdże. To skondensowanie maślanych aromatów wnosi w serce nieco niepokoju, lecz być może wynika ze zwykłego nagromadzenia w wolnej przestrzeni pomiędzy trunkiem a uszczelką rzeczonych lotności. W smaku jest nieco lepiej. Diacetyl stara się jak może dopełniać całości, ale czasem wychodzi za bardzo przed szereg. Goryczka wyróżnia piwo z tłumu, lekko wysuszająca, leczniczo ziołowa, z głębokim pestkowym finiszem. Słód niezbyt wyraźny, mocno zwarty i ledwo wyczuwalnymi estrami, które nabierają kształtów w obliczu pestkowego finału. Zdecydowanie finisz podnosi ocenę Bernarda. Tak spokojnego dialogu dwóch przeciwstawnych żywiołów - trawiasto-ziołowo-pustynnego chmielu i owocowych posmaków z wyraźnie (przynajmniej dla mnie) wyczuwalną morelą, nie spotkałem dawno. Trochę szkoda, że te ciekawe owocowe nuty są zdominowane przez chmiel. Oczywiście przyczyna tego nie jest sama lupulina, ale raczej mała treściwość Bernarda, która mimo wszystko, powinna być odrobinę większa. Mamy zatem piwo dwubiegowe: na pierwszym biegu nieco jednostajne z chwilami fałszywymi akordami maślanego instrumentu, ale gdy znika już za zakrętem, wrzuca bieg drugi bardziej finezyjny i rześki nie pozwalający odpłynąć wspomnieniom słonecznych, letnich dni.



Bernard nie należy do najwybitniejszych czeskich browarów, zdarzają mu się potknięcia (choćby seria piw owocowych), ale z całych sił stara się trzymać swój poziom. Miejmy nadzieję, że jego droga będzie wiodła tylko ku lepszemu. Solidne B.
5.0 vol / B

PS Cena tego piwa w polskich sklepach woła o pomstę do nieba (8 zł). Na szczęście za naszą granicą (a mam ten przywilej, że jest ona dla mnie tuż, tuż) można nabyć butelkę za przyzwoitą cenę.

piątek, 1 marca 2013

Mönchshof Maibock

Koziołek biegający po wiosennym sadzie dumnie pręży pierś. Zadowolony z nadejścia długo wyczekiwanej wiosny zwiastuje przyszłe uczty dionizyjskie wypełnione śpiewem, zabawą i alkoholem. Maibock to piwo warzone właśnie na takie okazje, dopieszczone tęsknotą za zielonymi liśćmi, promieniami słońca i śpiewającymi ptakami w koronach drzew. Trunek specjalnie przyrządzany, by wypić go właśnie w tych pierwszych ciepłych miesiącach roku, smakuje wyśmienicie, mając na względzie ponure czasy. W kuflu ukazuje się płyn w kolorze starej miedzi, idealnie sklarowany, z niewielką pianą i mniej niż średnim wysyceniem. Imponująca zawartość alkoholu może przestraszyć nieopierzonego degustatora, ale spokojnie - nie ma możliwości wykrycia jakiegokolwiek stężenia C2H5OH. Zapach słodowy, nieco winny, z nutami chleba i świeżo wysuszonej słomy. Do tego aromaty dziewiczej, nieskażonej ziemi.

Piwo wypełnia usta po same brzegi i rozpływa się leniwie na języku i podniebieniu, budząc kubki smakowe do życia. Słód dominuje w całej rozciągłości. Wyczuwamy wiśnię, suszone śliwki, ślady gruszki, nieco chleba, brzoskwini i karmelowych smaczków. Wszystko to owiane przydymioną aurą i muśnięte wiosennym ogniskiem. Goryczka dopełnia i zamyka tę orkiestrę smaków miłym finiszem, choć do zrównoważenia słodu dzieli ja przynajmniej jedna długość fikcyjnej jednostki miar.

Maibock z Monschshofa to piwo dla wszelkiej maści degustatorów i poszukiwaczy łagodnych smaków przy podwyższonej zawartości alkoholu. Ciekawa wydaje się także perspektywa spędzenia małego tête-à-tête z kuflem wypełnionym miedzianą zawartością, podczas którego będziemy mogli delektować się pełnym, złożonym smakiem. I nie będą to chwile zmarnowane. Repeta może być uciążliwa, mając na względzie woltaż i kompleksowość, ale w końcu nikt nie warzy tego specjału do hurtowego spożycia. Jeśli macie możność - próbujcie.
6.9 vol / B+

czwartek, 14 lutego 2013

Leffe Bruin

Jak się powiedziało "a" trzeba powiedzieć "n". Było Leffe Blonde, zatem Leffe Bruin nie może czekać. Belgijski przedstawiciel ciemnego strong ale kusi swoim tajemniczym, kolorem. Barwa ciemnej miedzi intryguje obserwatora, a grubopęcherzykowa piana w kremowym kolorze chroni płyn przed wścibskim okiem. Po przelaniu do szkła owładnęły mną belgijskie aromaty. intensywny karmel, zatopiony w orzechu delikatnie został otoczony alkoholowym ramieniem - trzeba przyznać że owa woń C2H5OH pasuje tutaj wybitnie. A do tego przez całość przebija zgrabnie zestawiona wiśnia, za którą osobiście mało przepadam, ale w tym przypadku stanowi ona nieodzowny element tej harmonii.

Jeśli jesteś zwolennikiem złożonych, aromatycznych smaków, rozsiądź się wygodnie i poddaj swoje zmysły miłemu łechtaniu. Mamy tutaj wybitnie głęboki słód, w którym nie chcą się ukrywać rozmaite składowe, raczej eksplodują nam w ustach, na języku i podniebieniu. Karmel, orzech, wiśnia, rodzynki, suszone śliwki. Mało? No to jeszcze nieco róży, śladowe ilości dymu, akcenty chlebowe i przyjemny pieprz na samym końcu. Cały ten piwowarski majdan podlany został alkoholową nutą, która tak łagodnie i sprawnie wypełnia tło, że można się w niej zakochać. Bo nie ma nic lepszego od powściągliwej kochanki roztaczającej czujne oko nad swoim ukochanym. Goryczka nienachalna, nie trzyma w kleszczowym uścisku, choć nie pozwala zbytnio słodowi popuścić wodzy. Finisz długi, jak wspomniałem nieco pieprzowy i winny. I choć zestawiono wszystko z myślą o koneserach - nie wyobrażam sobie takiej dbałości o detal przy innej grupie docelowej - to zwykły tudzież okazjonalny "pijacz" z lubością wychyli pokala, skrywając onieśmielenie na inną okazję. Uczta ma wszak swoje radosne prawa.

Leffe Bruin to zdecydowanie ciekawszy krewniak jasnego brata, a do tego gładki i niesamowicie pijalny, co przy takiej zawartości alkoholu szybko sprowadza na manowce. Jeśli ktoś chciałby doszukiwać się słabych stron piwa, może zarzucić mu nieco pestkową goryczkę, która nie stanowi problemu przy pierwszych  - powiedzmy - dwóch kuflach. Potem może trochę nużyć. Leffe Bruin to wzorcowy przykład, jak komercyjny zarząd browaru nie tłamsi swoich podopiecznych i przede wszystkim klientów. Uszanujmy to, bo nie jest to zjawisko powszednie.
6.5 vol / A-
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...