piątek, 4 stycznia 2013

Diamond Bear Southern Blonde

Piwo wprost z rodzinnego stanu Billa Clintona, Arkansas nie zachwyca. Na szczęście w lodówce chłodzą się jeszcze dwa inne produkty browaru, więc nie można narzekać.

Minął czas świątecznych bzdetów, nudny, osowiały okres przepełniony ględzeniem o rodzinnych tradycjach i magicznych, dobrych uczynkach, z kolędami w hipermarketach i ciągnącymi się reklamami z tv w tle. Kto mógł opisywał wrażenia z degustacji piw uwarzonych na tę okoliczność, komu się udało, wystrzegał się ich jak diabeł święconej wody. Zwyczaj podkręcania śruby i podbijania grudniowej gorączki dotyczy także browarów, które gdzie tylko mogą walą te cholerne korzenne przyprawy, atakując w oczy zielono-czerwonymi etykietami. Uff... Jako zwolennik racjonalnego podejścia do tych kwestii, ignoruję falsyfikaty podsuwane przez zasady rynku, a piwo będzie dla mnie zawsze piwem, bez względu na moment jego zakupu. Nie ulegam wymuszonym nastrojom, nie wierzę w sztuczną mgłę i zimnym okiem staram się ogarniać rzeczywistość. Żaden trunek nie dostanie u mnie bonusa tylko z tego powodu, że został wypuszczony w odpowiednim momencie, właściwej etykiecie i z modnymi świątecznymi ingredientami. Albo będzie dobry, albo nie. Zresztą gdzie jest tego granica? Święto zmarłych - pumpkin ale, Boże Narodzenie - christmas ale... aż strach pomyśleć czym nas uraczą np. 1 grudnia (przypominam: Światowy Dzień AIDS).


Święta to także czas podróży i to dzięki temu wzbogaciłem się o trzy produkty małego amerykańskiego browaru Diamond Bear, ulokowanego w samym sercu stanu Arkansas, Little Rock. Na pierwszy ogień wybrałem Southern Blonde, czyli amerykańską wersję/wariację na temat niemieckiego pilznera. Jak informuje strona domowa browaru, trunek ten ma 11.5 Blg i 4,14 procent alkoholu, a nachmielony został niemieckim Perle i czeskim Saaz.



W kuflu pieni się słomkowy płyn, tak niewiarygodnie jasny i sklarowany, że przypomina raczej ice-lagery niż klasyczne pilznery. Piana niestety nie zdążyła specjalnie owładnąć powierzchni, a w zapachu wyraźnie da się odczuć DMS. Pierwszy łyk przynosi znudzenie i rozczarowanie. Piwo jest mało treściwe, bez charakterystycznych dla słodu pilzneńskiego aromatów - chlebowych czy miodowych, zaledwie gdzieś na horyzoncie majaczy coś co ogólnie można by nazwać szeroko słodowym tłem. Jak na deklarowany ekstrakt trochę to za mało. Oczywiście podobnie jak w zapachu w smaku nuty maślane również są zauważalne, a w połączeniu z dość intensywnym chmielem, tworzą mieszaninę niezbyt atrakcyjną.
Goryczka jest tutaj ślamazarna, przyciężkawa i zdecydowanie za tępa, egzystuje poza trunkiem, jakby wysforowanie się przed orkiestrę było jej ulubionym zajęciem. Ponadto zanika dość szybko, finisz rachitycznie ględzi o pójściu do domu, a degustatora łapie w kleszczowy uścisk rutyna. Mało to się różni od eurolagerów, walor pijalności także niewielki, a by się "przydymić" dla zapomnienia są zdecydowanie lepsze trunki. Pomiędzy C a C+, ale z uwagi na długi i męczący lot C+ :) 
4.1 vol / C+

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...