Wstępu nie będzie, bo zainteresowani wiedzą o co w Pincie chodzi, a nie zainteresowani mają to zazwyczaj gdzieś. Browar bez browaru produkuje na wzór duńskiego Mikellera i tyle w tym temacie - przejdźmy do konkretów.
Zapach w butelce raczej słodowy, dopiero po przelaniu do kufla ujawnia swoją złożoność. mamy tutaj akcenty chmielowe, owocowe (ja wyczuwam nawet czereśnie, za którymi przepadam), cytrusowe i wyraźnie kwiatowe. Bukiet całkiem ożywczy i zapowiadający miłą degustację. Kolor miedziany, piana rachityczna. Smak to oczywiście dominacja głębokiej goryczki, chmiel jest tutaj wszechobecny i dla przeciętnego pijacza może okazać się nawet zabójczy, ale degustator doceni to nad wyraz brawurowe przyprawienie. Gdzieś w drugim planie występuje całkiem fajny słód, który chyba został trochę zaniedbany - wyraźnie owocowy i kwiatowy. Chciałoby się by ten słód choć minimalnie dłużej wybrzmiewał, lub nieco intensywniej w tym drugim tle zaznaczał swoją obecność. Nie dlatego, że Atak Chmielu jest zbyt goryczkowy, ale właśnie dlatego, że te owocowe nuty zasługują na większą uwagę. Wiele recenzji zauważa bezkompromisowe nachmielenie, które jest niepodważalne i czyni ten trunek wyjątkowym, ale warto także zwrócić uwagę na kwiatowo-owocowe nuty, dla których w tym trunku jest jeszcze miejsce, zważywszy na początkową zapowiedź. Właśnie ta dysproporcja między naprawdę świetnie zbalansowanym aromatem a trochę mniej zbalansowanym smakiem, jest przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu. Ktoś powie: to nie dysproporcja, a uzupełnienie. I ma do tego prawo, ale dla mnie ta wymarzona czereśnie powinna pojawić się wyraźniej:)
Finisz trwa i trwa i trudno będzie się z nim rozstać, a to przecież lubimy najbardziej. Na etykiecie napisano, że trunek jest treściwy, ja jednak odbieram go raczej jako lekki - oczywiście w sensie "gęstości" a nie aromatu, i to kolejny plus...
Na koniec zostawiłem sobie opakowanie, bo zamierzam się dość mocno nad nim pastwić. Zastanawiam się o co twórcom chodziło? Czy miał to być marketingowy chwyt, nie do końca udana gra z konwencją, przemyślany atak na młodego odbiorcę rozumiejącego trendy z przymrużeniem oka? Czy może (Boże broń!) odzwierciedlenie gustów właścicieli browaru? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć, ale gdybym miał określić krótko o co tutaj chodzi, musiałbym użyć słowa obraza. Czuję się estetycznie obrażony i sponiewierany infantylno-balonowo-gumową estetyką etykiety. I nic tutaj nie pomoże dokładne podanie składu trunku. Rysunek podpisał inicjałem armeński rysownik Tigran Vardikyan (tak przypuszczam), z którym to nazwiskiem spotkałem się w czasie swojej redakcyjnej drogi zawodowej. Tigran pracuje na zamówienie i dysponuje technicznie nienaganną kreską, w tym przypadku jednak niespecjalnie się popisał, choć nie wydaje mi się to do końca jego winą - raczej słabszym wyczuciem materii designerskiej lub zbytnim posłuchem dla podszeptów kreatywnych browaru. Gwoździem do trumny jest zupełnie idiotyczna nazwa. Wyobrażacie sobie gdyby Atak Chmielu wykorzystał taką konwencję i graficzne dopieszczenie lub coś takiego z innej beczki. Byłoby chyba ładniej, bardziej nowocześnie i profesjonalnie. Stał by się nie tylko ciekawostką, ale i produktem przez duże P. Wtedy może oprócz trącącej żenadą etykiety i nietrafionej nazwy zapamiętalibyśmy także świetny smak tego ejla. (chciałbym dać A-, ale nie mogę bo wciąż na mnie zerka z butelki rysunkowa brunetka)
6.1 vol / B+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz