Przede mną kolejne piwo z portfolio Tuchera, który na stałe
wszedł do repertuaru polskich pubów. Tym razem adekwatny do zbliżającego się,
wakacyjnego okresu, pilzner. Kanikuła za pasem a więc wszyscy spoglądają w
stronę orzeźwiających, lekkich piw, których celem jest zaspokojenie pragnienia i
nie wchodzenie w drogę innym smakom. Taka rola jasnego.
Opakowanie zachowawcze, ale estetyczne, czyli niemiecka
klasyka w całej krasie. Na plus warto odnotować, że wszystkie najważniejsze informacje (włącznie z temperaturą serwowania) zostały ujęte w kontrze. Zapach niezwykle ulotny, zanika po krótkiej chwili, a z
tego co dało się wciągnąć w nozdrza można wywnioskować, że nie odbiega od
standardu – lekkie masło, odrobina słodu i majaczący w oddali, ledwie
zaznaczony chmiel. Kolor bardzo jasnosłomkowy, niemal jak promień porannego
słońca zapędzony w objęcia kufla, z których nie umie lub nie chce się uwolnić.
Smak niestety nie przekonuje. Spod gruboziarnistej piany,
białej i trwałej jak lutowy śnieg, wyłania się trunek przeciętny. W pierwszej
fazie wyczuć można miodowy słód i – o dziwo! dawno tego nie doznałem w
pilznerze – wyraźny alkohol. Pestkowa goryczka zaczyna atakować po chwili i przeciąga
się do długiego finiszu. Nie jest ona jednak najwyższych lotów. Raczej tępawa i
męcząca. Sama w sobie być może spełniła by swoją rolę w bardziej wyrafinowanej
opozycji, ale zaserwowany przez piwowara słód pozbawiony jest złożoności.
Tym razem Tucher zawiódł, choć skomponował trunek który od
biedy można wypić, ale przecież biedy ponoć u nas już ni ma ;) Pomiędzy C+ a B–
5.0 vol / C+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz