Marcowe z Frankonii troszkę zawodzi. Dlaczego? O tym za chwilę. Po pierwsze opakowanie (opis którego pominąłem przy poprzednim przedstawicielu tego browaru). Ładna butelka imitująca stare czasy (świadczy o tym choćby plastik zamiast porcelany w zamknięciu) Etykieta idealnie niemiecka - co nie jest tutaj żadną wadą. Kolor trunku bardzo piękny miedziany, nagazowanie niewielkie i taka też piana, która dodatkowo bardzo szybko znika. Zapach znowu niezbyt subtelny. Trochę karmelu, trochę zboża, i nieco siusiek dla okrasy. Zapach to najsłabsza strona tego regionalnego browaru. Smak... Jak wspomniałem na początku, rozczarowuje. Niby da się wyczuć złożoność napitku, jego treściwość i zaangażowanie, ale wszystko to jakieś słabe, na pół gwizdka i bez rewelacji. W smaku dominuje zboże, czasami nawet trochę przypalone. Tak, tak, nie przydymione, ale przypalone. Do tego niezbyt udany karmel. Chmiel też niezbyt szlachetny. Słód mało wyczuwalny, przykryty tą wszechogarniającą spalenizną. Podsumowując - wszystko jest, ale nie na miejscu i w nieciekawych proporcjach oraz niespecjalnie jakościowo "wygranych". Atut naturalności jest niewystarczający by zaliczyć to piwo do udanych. Chciałoby się dać B-, choćby ze względu na datę degustacji, ale nie można ulegać tkliwym sentymentom.
5.1 vol / C+
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz